Impresje mrągowskie 2003
Szacowni pogrążeni w bitach, bajtach i
kontenerach!
Wydanie 1.9f Jesiennych Spotkań, w skrócie zwanych
Mrągowem, w całkowitej zgodzie z 6. uzupełnieniem do prawa p-systemów (nie mylić
z P-systemami) - każde przedsięwzięcie informatyczne, jeśli jest rozpoczęte,
musi się zakończyć, i to niekiedy nawet sukcesem -właśnie zostało zamknięte, i
również nie bez powodzenia. A przewodnik klucza, mrągowski guru Piotr Fuglewicz,
już zatrąbił na rozpoczęcie układania Jesiennych Spotkań wydanie 2.0, które być
może również będą zwane Mrągowem.
Rozpocząłem żartobliwie dlatego, że dalej chcę być
coraz bardziej „sieriozny". Bo o Mrągowie można i należy mówić, pisać, wspominać
i żartobliwie, i z uczuciem, sentymentem, ale też - należy i powinno się pisać
krytycznie, prowokacyjnie, poważnie. Jesienne Spotkania są już trochę legendą,
ale też są jedynym takim żywym zdarzeniem w naszym polskim informatycznym świecie. Zdarzeniem
nie tylko specjalistycznym, ale raczej informatycznym i doinformatycznym.
Ostatni termin ma oznaczać coś, co chyba lepiej oddaje charakter spotkań, niż
interdyscyplinarność lub wokółinformatyczność (choćby dlatego, że pojęcie to
wywołuje zjawę „okołolitieraturnoj żeńszczy-ny"). Doinformatyczna jest na
Spotkaniach wielka liczba problemów mocno z informatyką sprzężonych, ale na co
dzień przez informatyków praktykujących niedostrzeganych - choćby kwestie
socjologiczne, jak społeczności sieciowe czy plany B rozwoju cywilizacji, sprawy
polityczne - współpraca z Unią i wejście do niej, zagadnienia
biznesowo-finansowe, programy ramowe, granty, dotacje, zarządzanie i organizacja
- wiecznie ostatnio żywe hasło zarządzania wiedzą, drążenie głośnych branżowych
sukcesów i porażek, sprawy pozycji i prestiżu nas w społeczeństwie, i wreszcie
nowe idee, pomysły, wizje związane z informatyką, z niej wychodzące albo do niej
dążące. Ale to nie wszystko, choć nawet to wywołuje ochotę okrutną, nigdzie
indziej nie sposób spotkać w takim natężeniu ludzi informatyki i ludzi
doinformatyczrych. Ludzi, z którymi warto, ale i można tak po prostu porozmawiać
o rzeczach błahych i głęboko konkretnych. Bo tutaj wszyscy, na co dzień
pracujący w konkretnych firmach, parający się dowolnymi odłamami naszego fachu,
konkurujący i mający różne interesy, o ile mają na to ochotę (a wszelkie obawy
są niepotrzebne i należy je pozostawić przed zabytkowymi automatycznymi drzwiami
dwuskrzydłowymi), mogą czuć się równymi wśród równych - porozmawiać z
Fuglewiczem i uczestniczyć w jego nocnych śpiewograch na n gitar i dowolną ilość
głosów, z Szyjewskim rozważyć swoje pomysły lub spokojnie pożartować
sobie z Dorożyńskiego, że choć czepia się założenia listy PTI-Maz, to tu nagle
zgłasza Kwietniowi potrzebę założenia listy dla rzeczoznawców, l wreszcie
niebagatelny aspekt -Mrongovia. Postrzegana jako ośrodek wczasowy na zupełnie
przyzwoitym poziomie, z basenem, sauną, siłownią i innymi takimi „szykanami". Na
dodatek w ustronnym, spokojnym miejscu, w pobliżu malowniczego jeziora
Czos.
Wszystko to było również w edycji tegorocznej.
Wprawdzie krócej, bo od popołudnia w poniedziałek do obiadu w czwartek. Całość
jak zwykle od strony organizacyjnej kręciła się sprawnie dzięki Jerzemu Nowakowi
i koleżankom z biura Oddziału Górnośląskiego. Poniedziałek przypomniał
tradycyjnie, że to już listopad i na Mazurach trzeba pamiętać o paradoksie
czterech kół prof. Turskiego (zaintrygowanych odsyłam do znakomitego „Alfabetu
mrągowskiego" Raszewskiego) - było pochmurnie, był śnieg, było bardzo
ślisko.
Rozpoczęcie konferencji, zrazu gładkie i potoczyste,
jej dyrygent Fuglewicz nieoczekiwanie zmącił wypuszczeniem na ekran samego
siebie jako samotnego wielkiego czarnego ptaka, definitywnie odlatującego gdzieś
na wschód czy na zachód. Jakkolwiek było - nie trzymając się chronologii - ptak
jednak krążył i jak to z przewodnikami kluczy bywa, do czwartku pojawił się
odpowiedni zarodek klucza -duo Mizerska-Deminet. Zarodek jak to zarodek -
sprowokował rozrost i perspektywa końca f-linii oddaliła się. Jest to jednak
pewien znak, że zmiany mogą być nieuniknione.
A tymczasem w Mrągowie znowu działo się wiele, z
czego sporo, ale stanowczo nie wszystko udało mi się posłuchać i niekiedy
skomentować na miejscu. Było więc, a jakże, zarządzanie wiedzą, l ze strony
praktycznej realizacji, o czym mówił dr Witold Staniszkis, i w bardzo świeżym
spojrzeniu prof. Mieczysława Muraszkiewicza. Świeżym nie tylko terminologicznie,
choć i to jest warte przemyślenia i stosowania - eksploracja danych zamiast
odkopywania, drążenia czy fedrowania oraz odkrywanie wiedzy z tych danych.
Świetnym przerywnikiem był przewrotny referat dr. Marka Średniawy o
współczesnych informatycznych konotacjach skarbnicy rzeczy wszelakich, czyli
„Nowych Aten" księdza Chmielewskiego. Ilustrowane to było nieustannym
okazywaniem reprintu dzieła, a także w pewnym miejscu - tablicy kodowej EBCDIC w
celu numerologicznej weryfikacji, czy wartość napisu „nameofthebeast" równa się
666. l aczkolwiek dr Średniawa, posiłkując się Chmielewskim, wszem wobec
ogłaszał nierozumność zastępowania eleganckich i odpowiednich słów zamorskich
podłymi miejscowymi, to jednak w kuluarach napastował:-) członków inicjatywy
terminologicznej pytaniem, kiedy zostanie w tworzonym serwisie wprowadzone
przepiękne słowo „krotka", czyli tłumaczenie terminu „tupie".
Lekki nastrój był bardzo przydatny, gdyż przed
odgrzewaniem „Nowych Aten" koi. Wiesław Paluszyński odsłonił mroki kuchni ARiMR
i perypetii systemu IACS. Kulisy te kolejny raz dowiodły, że wielkie
przedsięwzięcia w naszym kraju bez końca robione są tak samo, że decydentów
wcale nie obchodzą jakieś tam fanaberie zawodowe w rodzaju specyfikacji, pełnego
zdefiniowania zadania, że znowu informatycy wykonują sporo dobrej roboty WBREW
temu wszystkiemu. Temat ten jest dla mnie częścią pewnej klamry, do której wrócę
na koniec. Kolejną kuchnię pokazał radca Włodzimierz Marciń-ski - była to
kuchnia brukselska, oczywiście urzędniczo-ekspercka. Powieść ta została
ukoronowana wręczeniem jeszcze tego wieczoru jej autorowi nagrody PTI podczas
uroczystej gali - zapewne nie tylko za powieść.
Włodzimierz Marciński - laureat
nagrody PTI
Natomiast w dalszej części, już nieoficjalnej,
zostałem wylosowany do konsumpcji specjału, co podkreślał Jerzy Nowak,
nieprzewidzianego w regulacjach unijnych, czyli sękacza.
Kolejny dzień rozpoczął się od spotkania „Sami swoi",
na którym Andrzej Pilaszek ujawnił się jako listonosz zbierający życzenia
informatyków dla św. Mikołaja. Po zebraniu obiecał je w swoim czasie ogłosić, ja
tutaj ujawnię jedno, gdyż jest moje - powszechny, bezpłatny i zwolniony z VAT-u
;-) szerokopasmowy dostęp do Internetu. Obecny na tym festiwalu życzeń Prezes
PlliT dr Wacław Iszkowski zauważył -wprawdzie nieoficjalnie - że wielce
prawdopodobna jest dość szybka realizacja takiego postulatu, choć oczywiście nie
w formule bezpłatnej.
Po tych harcach wróciliśmy do problemów
doinformatycznych. Prof. Halina Brdulak z pasją odmalowała świat logistyki,
transportu i magazynowania, i zdecydowanie stwierdziła, że ta branża bez
narzędzi informatycznych nie jest w stanie funkcjonować i rozwijać się (zresztą
która jest w stanie?). Ciekawa też była konstatacja, inna niż rektora
Pawłowskiego, o zapotrzebowaniu praktyków z tej branży na wiedzę uczelnianą i badawcza, - zapotrzebowaniu,
które pojawiło się po długim okresie kreowania popytu. Jedna z tez prof. Brdulak
wzbudziła spore kontrowersje - teza o sprzyjaniu stabilnemu wyraźnemu wzrostowi
gospodarczemu niezbyt mocnego rozwarstwienia dochodów w społeczeństwie (Profesor
nie wspomniała przy tym o Josephie Stiglitzu, który jest wielkim wyznawcą
tego poglądu). Po wykładzie długo jeszcze miałem przyjemność dyskutować z
Profesor i Pawłem Sawickim o tej kwestii, jak i o podstawowym budulcu biznesu -
zaufaniu, tezie raczej w naszym kraju kontrowersyjnej.
Po takim dylemacie, w zasadzie już nie
doinformatycznym, powróciliśmy do bardzo specjalistycznej informatyki splecionej
z krypto-grafią, a konkretnie PKI i podpisu elektronicznego. Był i wykład
teoretyczny Franciszka Wołowskiego - przerwany zawieszeniem się systemu Windows,
były też dyskusyjne prezentacje rozwiązań, które promowały telefon komórkowy w
roli komponentu technicznego, czyli czytnika karty z certyfikatem podpisu,
propozycja niewątpliwie atrakcyjna kosztowo. Wątpliwości budziła kwestia
znacznego rozciągnięcia traktu komunikacyjnego pomiędzy trzy punkty (komputer --
telefon-czytnik i centrum potwierdzeń) i to drogą radiową, co bez specjalnych
rozwiązań zwiększa ryzyko przejęcia sesji i unieważnienia podpisu (oczywiście
nie certyfikatu). Dyskusyjność rzeczywiście była spora, gdyż spory kuluarowe,
łącznie z użyciem pisaków i tablic, trwały długo. Oczywiście nie tak długo, aby
nie wysłuchać porządnej i inspirującej do pytań prezentacji Systemu
Zarządzania Jakością Macrosoftu w wykonaniu przejętej debiutantki Anny
Andraszak. Prezentacja była okraszona żywiołowym udziałem Andrzeja Odyńca,
protestującego wobec wypowiedzi prof. Brdulak, że taki system niewątpliwie
napotyka opory, że są one udziałem do 10% danej społeczności i że na 3% opornych
sposobem nie jest ich aktywne włączenie do systemu (co udowadniała prelegentka),
ale niekiedy brutalne zwolnienie. Zainteresowanie wywołała kwestia konstrukcji
kryteriów osiągania celów jakościowych i ich ewentualne powiązania ze
wskaźnikami ekonomicznymi. Przy okazji tego wystąpienia miał miejsce incydent -
na sali pojawiła się bez zapowiedzi sprowadzona przez Piotra Fuglewicza ekipa
telewizyjna. Po prezentacji prelegentka przyznała, że miała chęć użyć wobec
sprawcy tego nieoczekiwanego castingu mocnych środków oddziaływania, do czego
jednak nie doszło. Zakończeniem tego dnia była prezentacja Raportu 3. Kongresu
Informatyki Polskiej i jego 12 zaleceń. Prezentację prowadzili dwaj liderzy
Kongresu - Prezesi Wacław Iszkowski i Zdzisław Szyjewski przy wsparciu prof.
Andrzeja Marciniaka z Komitetu Organizacyjnego.
Dalej aż do piątku mam przerwę w zajęciach, gdyż
uczestniczyłem w nadprogramowych. Było to spotkanie grupy inicjatywy serwisu
terminologicznego. Przy jego okazji osobiście poznałem Władysława Majewskiego,
którego oczywiście należy też kojarzyć z „Bajtkiem", „Komputerem" i
„PCKurierem", co pozwoliło wyjaśnić zaistniałe między nami internetowo
rozbieżności wobec dokumentów programowych. Udało się to osiągnąć nawet bez
pójścia na piwo, co zalecała Anna Ostaszewska. Co do wyników spotkania, to są w
znanym miejscu internetowym. Następnie był cykl równoległy szkolenia
rzeczoznawców, w którym m.in. przedstawiałem propozycje definicji pojęć
informatycznych do listy terminów ważnych legislacyjnie i ogłoszonej przez
Prezesa Iszkowskiego. Wreszcie odbyto się długie, dwuczęściowe - nocne i ranne
spotkanie GKR.
W rezultacie udało mi się zdążyć tylko na końcówkę
wykładu prof. Michała Gryzińskiego i rektora Krzysztofa Pawłowskiego. Pierwszy
był - jak zdążyłem sobie poskładać - kontestacją klanu fizyków kwantowych, co
zresztą przed Spotkaniami spowodowało próby storpedowania tego wykładu w
Mrągowie przez prof. Łukasza Turskiego. Drugi natomiast pełen był otwartych i
szczerych aż do bólu sądów i osądów rektora Pawłowskiego, twórcy i ojca sukcesu
prywatnej wyższej szkoły w Nowym Sączu, pomysłu, według słów samego autora,
szalonego. Warto wspomnieć jedno mocne stwierdzenie - w kraju nie ma symbiozy
przemysłu i nauki, bo nauka nie ma nic do zaproponowania przemysłowi. Jak już
wspomniałem wyżej, prof. Brdulak prezentowała przykład przeczący temu, ale być
może jest to przypadek odosobniony.
Natomiast nie mogłem opuścić panelu Borysa
Czerniejewskiego, choć odbyło się to kosztem ciekawego referatu czynnego
biegłego sądowego o informatycznych aspektach postępowań sądowych. Panel
dotyczył spętlenia ZUS-PROKOM-Płatnk i swobodnego, otwartego oprogramowania.
Lider panelu mistrzowsko potęgował napięcie i wystawił na próbę przedstawiciela
ZUS-u. Był nim dyr. Edward Leszczyński, któremu mimo wszystko należy się
szacunek za odwagę pojawienia się na mrągowskiej sali (i oczywiście tym, których
dar przekonywania dyrektora do tego nakłonił). Natomiast darujmy
sobie i spuśćmy zasłonę milczenia na to, o czym i jak mówił
wysłannik ZUS-u. Zwłaszcza że była to obrona betonowego poglądu - Płatnika
bronić będziemy jak niepodległości - i to bez względu na to, że pozycja ta pod
nieustanną presją kolegów z Ruchu Wolnego Oprogramowania bardzo powoli, ale
kruszeje. Ma do tego odniesienie moja konkluzja, też przedstawiona na sali, że
taki stan jest prostą konsekwencją podpisania skandalicznej umowy, według której
ZUS, który płaci za wykonanie KSI, tylko na niego otrzymuje licencje, a
autorskie prawa majątkowe pozostają u PROKOM-u. l nie ma znaczenia fakt, że z
punktu interesu biznesowego PROKOM-u jest to majstersztyk, że w pierwotnej
umowie nie było Płatnika, na co zwrócił mi uwagę Jarosław Deminet. Bo rzecz w
pewnej filozofii, którą tamto zdarzenie zapoczątkowało w ZUS-ie (z krótką
przerwą na kadencję prof. Gajka, wiadomo przez kogo zwolnionego), filozofii
dalej wyznawanej i z uporem bronionej przez dyrektora Leszczyńskiego - filozofii
obrony wszystkiego, co jest związane z PROKOM-em, a nie interesu społeczeństwa i
państwa. Bo tak naprawdę w sprawie Janosika, tak jak w kuluarach powiedziała
Agnieszka Boboli, rzecz idzie o model państwa,jakkolwiek by to brzmiało
pompatycznie.
Jest w tym miejscu pora na wspominaną klamrę
spinającą w Mrągowie IACS i Janosika, ale też wspomnienia wystąpień w Szczyrku
koi. Tadeusza Syryjczyka i red. Kulisiewicza. Tamte wystąpienia były nie mniej
pesymistyczne i konkluzję miały deprymującą - może pomoże nam Unia, bo sami już
nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Jest to faktycznie przygnębiające, zwłaszcza w
kontekście lACS-u - po wysłuchaniu opowieści o nim stwierdziłem (ale wypowiadam
to dopiero teraz), że sprawa kodeksu etycznego oddala się w daleką przyszłość.
Jakikolwiek kodeks byłby nie do pogodzenia z tymi kompromisami, na które musimy
się zgadzać. Symptomatyczna jest w tym kontekście kuluarowa wypowiedź nt.
własności kodów KSI - tak, to skandal, ale ja też pracuję w strukturze
biznesowej i nigdy publicznie tego nie powiem. Kłaniają się tu alegorie Rafała
Gęślickiego, niestety w Mrągowie nieobecnego, o syndromach karpia i inżyniera
Kirpijewa. Można by dorzucić - będzie trójca -jeszcze jeden syndrom - żaby,
która podobno nie odczuwa niewielkich zmian w otoczeniu. Jeśli taką żabę
umieścić w misce pełnej wody i miskę powoli nagrzewać do wrzenia, to żaba
ugotuje się, ale nie wyskoczy pomimo takiej możliwości. Czy nie jesteśmy w swoim
większościowym milczeniu, kompromisach i syczeniu na marudzących, takimi żabami?
Z premedytacją nazwałbym to syndromem P-żaby na pamiątkę dyskusji na liście
PTI-L o P-sys-temach, a Rafał„Honesta" Gęślicki może, o ile zechce, dołączyć tę
po-wiastkę z nazwą do swoich.
Jednakże Mrągowo to nie tylko rozterki, ale i wiele
zdarzeń innego kalibru. Był tradycyjny koncert środowy, było też muzykowanie
późną porą w składach stało-zmiennych - Fuglewicz (dyrygowanie i tutaj:-),
gitara - Jackowski, Sawicki, Odyniec, Siemaszko oraz w środę artyści
mikrofonowi, głosy - różnego natężenia, muzykalności i ilości, w porywach do
ponad trzydziestu w pomieszczeniu mono-osobowym. Repertuar - i smętny, i wesoły,
i niekiedy czysto rosyjski. Ostatni aspekt w pewnym sensie dzielił wykonawców na
dwie grupy - informatycy młodsi ten nie tak dawno zaprzyjaźniony język czuli
słabo, nie udzielali się i szybciej się wykruszali.
Poza tym ostatecznie zwyciężyły na prezentacjach
slajdy i PowerPoint. Mrongovia zaskoczyła nas skróceniem czasu pracy kompleksu
SpA - zamiast 7:00-21:00 było 9:00-19:00, skróciła też do zera gratisową wodę
mineralną w numerach. Podobno kuchnia się poprawiła. Podobno.
A na zakończenie obok wielkiego czarnego ptaka
pojawił się klucz - czyli też klucz do kolejnych Spotkań Jesiennych. W
Mrągowie?
(c) 2003 Janusz Dorożyński