„Należę do PTI i jestem z tego dumny"
Ciąg dalszy polemiki (Kol. Jakub
Chabik i Kol. Piotr Fuglewicz)
Przypomnijmy, że dyskusję wywołał
artykuł red. Doroty Konowrockiej w „Computerworld" z dnia 6 grudnia 1999, na
który w Biuletynie odpowiedział felietonem o powyższym tytule kol. Maciej
Drozdowski, Prezes OW PTI w trzecim tegorocznym numerze
Biuletynu.
Właśnie przeczytałem wypowiedź kol.
Macieja Drozdow-skiego w biuletynie PTI, zamieszczanym na końcu „Informatyki".
Muszę powiedzieć, że trudno mi się z nim zgodzić. Natomiast artykuł Doroty
Konowrockiej czytałem i zgadzam się z wieloma tezami tam
zawartymi.
Mam wrażenie, że prawdą jest, że PTI
niewiele uwagi poświęca otwieraniu się na nowych ludzi. II Kongres Informatyki
Polskiej oraz konferencja w Mrągowie były jak dotąd jedynymi poważniejszymi
imprezami organizowanymi przez PTI, gdzie miałem okazję być. Na obu należałem do
najmłodszych uczestników, pomimo że studia mam już dość dawno za sobą (broniłem
się w 1995 roku). Dlaczego tak jest, skoro informatyką w Polsce zajmują się
głównie młodzi ludzie?
W Anglii, gdzie byłem przez rok na
stypendium, moja szefowa wysyłała mnie na konferencje jako tzw. student
helper. Miałem zamieszkanie, wyżywienie i prawo uczestniczenia w sesjach. W
zamian byłem wykorzystywany do różnych prac: mówiłem ludziom, gdzie teraz pójść, rozdawałem im
bloczki rejestracyjne, dbałem o to, by w salach zawsze były pisaki, czysta
tablica, itd. Na II KIP widziałem takich studentów (zdaje się, że byli to
członkowie klubu BooBoo), ale w Mrągowie nie. Dlaczego? Stwierdzenie, że
„studenci mają zniżki na konferencje" wydało mi się nierealistyczne. Czy
naprawdę ktoś uważa, że studenta będzie stać na wydanie kilkuset złotych na
opłatę konferencyjną i drugie tyle kosztów pobytu?
Pewien duński informatyk opowiadał mi
kiedyś, że tamto towarzystwo dostarcza swoim członkom różne praktyczne
materiały: badania na temat płac informatyków na różnych stanowiskach w różnych
regionach, podstawowe przepisy prawne dotyczące informatyków. Ma też
zaprzyjaźnionych prawników, którzy za niewielką opłatą mogą sprawdzić, czy umowa
o pracę, która została zaproponowana informatykowi przyjmowanemu do pracy, nie
zawiera klauzul dyskryminujących go. Zaprasza też ciekawych ludzi - mówił mi o
spotkaniu z Bjarne Stro-ustrupem, albo z duńskim ministrem edukacji,
itp.
Ludzie, w szczególności młodzi, mają
awersję do stowarzyszania się - pisała zresztą o tym Dorota Konowrocka. Może
zabrzmi to okrutnie, ale do PTI nie opłaca się należeć. A teraz takie czasy, że
jak czegoś nie opłaca się robić, to mało kto chce to robić. Mam jednak wrażenie, że gdyby PTI
zapewniło informatykom choć takie minimalne korzyści, jak jego odpowiednik w
Danii, to ludzie nie mieliby nic przeciwko przynależeniu do
niego.
Stowarzyszenia branżowe pełnią zwykle
role grup nacisku na władze. Najlepiej było to widać, gdy rząd amerykański
chciał zmniejszyć pulę wiz H1B. Nacisk zorganizowany przez koncerny z Krzemowej
Doliny doprowadził nie tylko do zablokowania decyzji o zmniejszeniu puli, ale
wręcz do jej rozszerzenia.
Gdy spojrzeć na nasz „kontrakt stulecia"
widać, że środowiska informatyczne (PTI i PIiT) od początku mówiły, że tego
kontraktu nie da się zrealizować w takim czasie, za takie pieniądze. Pisała o
tym wiele prasa. Rozmawiałem na ten temat z prezesem Iszkowskim i z jego
wypowiedzi zapamiętałem, że oni (PIiT) ze swojej strony zrobili wszystko, żeby
ostrzec decydentów przed konsekwencjami podpisania kontraktu z Proko-mem. Mimo
to kontrakt został podpisany i widać, z jakim skutkiem.
Teraz, gdy mleko zostało już wylane,
przypomina się sceptyków sprzed dwóch lat. Swoje do powiedzenia ma NIK, swoje do
powiedzenia ma Alot, Bańkowska, „Gazeta Wyborcza", nawet Miller, Krzaklewski i
Bóg wie kto jeszcze. I tylko głosu środowiska w ogóle nie słychać. Dlaczego,
gdyby nie „Compu-terworld", nikt nie przypomniałby, że środowisko od początku
było więcej niż sceptyczne? Ale tzw. media popularne nie przytaczają głosów
informatyków sprzed dwóch lat. Dlaczego nie piszą: „sami informatycy mówili, że
to nie może się udać"? Albo wtedy ten głos nie był słyszalny, albo głos PTI
jest, ich zdaniem, mało interesujący w tej sprawie.
Informatyka w Polsce gości już na
pierwszych stronach gazet i w głównych wiadomościach telewizyjnych. Tonem
znawców wypowiadają się dziennikarze, politycy, jacyś biznesmeni... generalnie,
im ktoś mniej wie, tym więcej mówi. Tymczasem Towarzystwo, które powinno
stanowić głos środowiska, głos niezależny i kompetentny, zachowuje wyniosłe
milczenie. Jeżeli już dziś nie zaczniemy czynnie uczestniczyć w kreowaniu opinii
o wydarzeniach w „popularnej informatyce" w Polsce, to społeczeństwo będzie
(dez)informowane przez samozwańczych ekspertów z redakcji popularnych
dzienników. A PTI przestanie być traktowane poważnie przez
decydentów.
Jakub Chabik
Po ukazaniu się w CW tekstu Doroty Konowrockiej
„Niezależni, nie zrzeszeni" odpowiedziałem natychmiast felietonem, w którym
oprócz innych tematów poruszyłem również problemy wspominanie w tym artykule.
Ponieważ pisałem również o sprawach, w których zdanie Redakcji CW było różne od
mojego, zażądano ode mnie skrótów, których w trosce o integralność dzieła nie
wprowadziłem, publikując tekst in extenso na liście PTI-L. Poniżej
powtarzam fragment bezpośrednio dotyczący artykułu:
...Jestem cytowany w tym tekście poświęconym stanowi
stowarzyszeń informatycznych w Polsce. Ponieważ nie lubię pozostawiać
uprzejmości bez rewanżu, odwzajemnię się cytując panią Konowrocką, która
twierdzi, że „innymi słowy" powiedziałem, iż „cele [z kontekstu wynika - cele
PTI], niewątpliwie słuszne i godne uznania, są zbyt ogólne, idealistyczne, a ich
ewentualne osiągnięcie trudno mierzalne. Część wydaje się sformułowana w ten
sposób celowo, by umożliwić odparcie zarzutów o mierne wyniki
działalności".
Zupełnie mi te słowa, jakoby równoważne moim, nie
smakują. Wolno tak uważać pani Konowrockiej i nie mnie z taką opinią
polemizować. Oświadczam natomiast, ze nigdy nie formułowałem „celów celowo", bo
na to nie pozwoliłaby mi elementarna inżynierska kultura językowa, a już na
pewno nie wyznaczałem ich rozmyślnie, żeby „umożliwić odparcie" czegokolwiek.
Taką interpretację można od biedy wywieść z cytatu, który autorka przysłała mi
do autoryzacji (i zamieściła w tekście), ale już nie ze zdania, które jako autoryzowane jej odesłałem, z
lekka zmieniając akcenty. [...].
[...] sięgnąłem do ostatniego akapitu, gdzie pani
Dorota pisze: „Wiele stowarzyszeń, szczególnie w początkowej fazie działania,
rzeczywiście spełnia postulat integracji środowiska i przyczynia się do
satysfakcjonującej wszystkie strony wymiany poglądów. Co najmniej jednak
niektóre powinny postarać się o coś więcej [...], aby wyrwać się z ram
stowarzyszenia czy towarzystwa wzajemnej adoracji. Takie jest oczekiwanie wielu
informatyków i taki jest najczęściej formułowany zarzut". Pamięć natychmiast
podsunęła mi słowa Prezesa PTI,[...] który na dictum: „PTI powinno zrobić to,
czy tamto", zwykł byt odpowiadać: „Jeśli pan tak uważa kolego, to serdecznie
zapraszamy do współpracy. Chętnie pomożemy panu w realizacji tych cennych
zamierzeń".
Powtórna lektura artykułu uświadomiła mi, że jego
treść jest logicznie spójna z tytułem: tekst traktuje o informatykach, którzy w
większości nie są członkami stowarzyszeń i przedstawia ich poglądy. Z kilkunastu
polskich stowarzyszeń zrzeszających informatyków z nazwy wymienione jest jedynie
PTI oraz - w cytacie ze mnie - Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji, l tu
znowu nie rozumiem: w jaki sposób autorka, nie zajmując się w treści
problematyką stowarzyszeń, wysnuwa w podsumowaniu wnioski ich
dotyczące?
Nie rozumiem również tych wniosków. Środowisko ma
niezbywalne prawo oceniać działanie organizacji społecznych. Nie dostrzegam
natomiast żadnych powodów, aby program tych stowarzyszeń miał być kształtowany
przez osoby nie będące ich członkami. [...]
Czytając z uwagą ten fragment po kilku miesiącach,
zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Do listy dziewięciu ogólnopolskich
konferencji organizowanych przez PTI w roku dwutysięcznym dodałbym tylko
ogólnopolskie zawody narciarskie, bal informatyka w Katowicach, spotkania kół
PTI przy gitarze w Gdańsku i pączkach w Poznaniu, Izbę Rzeczoznawców, współpracę
w programie Internet dla szkół i tak dalej.
Nie twierdzę, ze jest byczo, bo zawsze może być
lepiej, ale z przykrością muszę nie zgodzić się z Jakubem Chabikiem, kiedy
pisze, że powinniśmy się wdzięczyć i zabiegać o członków tylko dlatego, że
urodzili się później od nas. O tych, którzy na to zasługują zabiegamy (jak na
przykład o laureatów PTIowskiego konkursu na pracę dyplomową, którzy za darmo
uczestniczą w szkole szczyrkowskiej, nagrodzeni prawem przedstawienia swojej
pracy szerokiej publiczności, albo samego Pana Jakuba, który dał świetny wykład
w Mrągowie w zeszłym roku) inni muszą się ubiegać.
Jeszcze jedna nieprawda martwi mnie u Pana Jakuba (a
prywatnie Kuby, którego twórczości felietonowej i książkowej jestem gorącym
zwolennikiem): nie negując poziomu i roli CW, mianowanie tego czasopisma głosem
jedynego sprawiedliwego jest znacznym zawyżeniem roli pisma. Miesięcznik
„Informatyka", w którego Radzie Programowej PTI jest reprezentowane, piórem śp.
Leszka Wawrzonka alarmował równie donośnie i co najmniej tak rzetelnie jak CW.
Wawrzonek trafiał z ostrzeżeniami również do czytelników Polityki, czyli poza
informatyczne getto, patrz wspomnienie „popularnego medium":
www.polityka.pl/artykul.asp?DB=162&ITEM=4927
To tyle, a pomysły Kuby trzeba po prostu zrealizować.
Liczę, że z Jego udziałem.
Piotr Fuglewicz