Po pięciu latach
25 stycznia 1985 roku ówczesny premier Francji, Laurent Fabius, ogłosił program "Informatique pour Tous" (IPT). Kosztem bez mała dwu miliardów franków Republika miała zapewnić edukację informatyczną wszystkim swoim dzieciom w wieku szkolnym. 19 września 1990 roku Le Monde, dziennik poczytny we wpływowych kręgach elity francuskiej i międzynarodowej, zamieścił dwa artykuły, Philippe'a Bernarda i Francoise Vaysse, niezwykle negatywnie oceniające realizację i skutki tego programu.
Bezpośrednim powodem napisania tych artykułów były spory między różnymi organizacjami i instytucjami dotyczące specyfikacji nowej generacji szkolnych komputerów. Komputery firmy Thomson zainstalowane w ramach programu IPT są dziś uważane za odpowiedniki Trabantów; od zeszłorocznej inwazji obywateli b. NRD w ich śmierdzących maszynach na wymanikiurowane szosy Europy Trabant stał się uniwersalnym symbolem technicznego i cywilizacyjnego zacofania, czymś w rodzaju naszego króla Ćwieczka. Zresztą firma Thomson nie produkuje już mikrokomputerów, poddała się też firma mająca spory udział w wyposażaniu szkół: Matra. Dwie inne zostały wykupione przez zagraniczne koncerny (CGCT przez Ericsona, Leanord przez Siemensa). Na placu boju pozostał tylko państwowy Bull, któremu nareszcie udało się zorganizować dostawy przyzwoitych mikrokomputerów, gdyż kupił amerykańską firmę Zenith. Ale komputery Zenitha są mocno osadzone w filozofii standardu IBM-PC, podczas gdy Thomsony - stanowiące prawie 3/4 pierwotnych zakupów - były, niestety, oryginalnym tworem rodzimej myśli technicznej.
Zgromadzone przez 5 lat oprogramowanie i doświadczenia użytkowe są więc poważnie zagrożone, tym bardziej że rząd Republiki umywa teraz ręce od całej sprawy i problem wymiany komputerów w szkołach pozostawia władzom lokalnym. Te zaś postanowiły uciec się do pośrednictwa centralnego biura zakupów dla sektora publicznego (Union des Groupements d'Achats Public - UGAP), jako że w większym towarzystwie zawsze raźniej. To centralne biuro zakupów dostrzegło niebezpieczeństwo i w zeszłym roku sformułowało specyfikację nowej generacji szkolnych komputerów, wedle której mają być one całkowicie zgodne z aktualną wersją IBM-PC, mają przejąć oprogramowanie z Thomsonów, zapewnić możliwość używania monitorów, drukarek i innych urządzeń poprzedniej generacji, a ponadto kosztować nie więcej niż 5000 franków za sztukę (przy hurtowych zakupach i bez podatku - zakup dla instytucji edukacyjnych). Pan Jacques Baude, sekretarz generalny stowarzyszenia nauczycieli informatyki (Enseignants pour l'Informatique - EPI) uważa te wymagania za wewnętrznie sprzeczne i ostrzega, że ich spełnienie doprowadzi do produkcji komputera, który będzie tak oszczędnie zaprojektowany, że kontaktu z dziećmi nie wytrzyma.
Na dodatek obecne kierownictwo resortu oświaty nie ma najmniejszego zamiaru powtarzać "cyrku" z roku 1985 i asygnować rządowych środków na nową kampanię szkolenia nauczycieli i dofinansowywanie wytwarzania oprogramowania. Zdaniem wielu ekspertów cytowanych w Le Monde, puszczone na żywioł sprawy informatyki szkolnej zmierzają ku całkowitemu chaosowi. Niektórzy dyrektorzy szkół uznali już, że cyrk informatyczny przeżył się tak samo jak słynny cyrk audiowizualny z lat siedemdziesiątych, wstawili komputery do tych samych szaf, w których leżą od lat nie używane magnetofony, rzutniki i wyposażenie laboratoriów językowych, a pieniądze przeznaczone na zakup komputerów wydają na inne, ważniejsze dla szkoły cele.
Dlaczego jednak doszło do takiego ochłodzenia rządowej i publicznej miłości do szkolnej informatyki? Autorzy omawianych artykułów wskazują kilka przyczyn.
Po pierwsze, program IPT był fatalnie administrowany. Przyznawane - teoretycznie - środki budżetowe były systematycznie wstrzymywane do ostatniej chwili, co zmuszało realizatorów do zaciągania pożyczek kapitałowych (bogaciły się banki, traciła szkolna informatyka) i do nadmiernego posługiwania się wynajmem sprzętu informatycznego. O ile zaś wynajem jest wskazany dla takich użytkowników, którzy dodatkowy jego koszt mogą przenieść na klienta, o tyle w przypadku szkół wynajem oznacza po prostu wzrost kosztów.
Po drugie, znaczne opóźnienia w dostawach oprogramowania powodowały podwójne straty: nie tylko komputery stały w szkołach bezużyteczne, lecz także nauczyciele tracili najpierw entuzjazm, potem cierpliwość, a w końcu i te kwalifikacje, które zdobyli na kursach przysposobienia informatycznego. Ponadto jakość dostarczanego oprogramowania odbiegała od oczekiwań nauczycieli. Charakterystyczne przy tym jest to, że stopień niezadowolenia z otrzymanego oprogramowania silnie wzrastał z poziomem szkoły. Tylko 1/3 nauczycieli szkół podstawowych uważała uzyskane oprogramowanie za zdecydowanie złe, podczas gdy tego samego zdania było aż 2/3 nauczycieli liceów! Niezadowolenie nauczycieli budziła zarówno strona techniczna oprogramowania (zawodność, kiepska dokumentacja, marne formy pośrednictwa użytkowego), jak i przede wszystkim jego fatalna strona dydaktyczna: "w stosunku do liczby godzin spędzonych przy komputerze zysk dydaktyczny jest prawie żaden".
Po trzecie, zbyt mało uwagi poświęcono przygotowaniu samych nauczycieli. Kursy przysposobienia informatycznego dla nauczycieli były zbyt krótkie i zbyt powierzchowne; najczęściej ograniczały się do nauki obsługi komputera jako urządzenia i do uruchamiania gotowych programów. Te zaś były obciążone wadami, o których piszemy powyżej. W sumie zdecydowana większość pedagogów po kursach nadal "nie czuła się na siłach korzystać z komputerowego przetwarzania informacji w przedmiocie, którego nauczała".
W sumie, nawet w tych szkołach, gdzie zainstalowano komputery (zgodnie z planem IPT szkoły francuskie otrzymały 120 tysięcy sztuk), uczniowie nie korzystali z nich w stopniu pozwalającym mówić o wdrożeniu się do informatycznych metod pracy. W 2/3 badanych szkół przeciętny uczeń spędzał mniej niż 3 godziny na miesiąc przy komputerze. To zaś jest uważane za minimum minimorum rozsądnego podejścia do informatyki w szkole.
Szperacz