Polskie Towarzystwo Informatyczne
NUMER ARCHIWALNY:     10 / 52 rok V | październik 1986
Archiwum
Menu chronologiczne Menu tematyczne


Polskie Towarzystwo Informatyczne

 
Wakacyjny przegląd prasy
 
                Gdy słońce pali, a od pływania bolą mięśnie, dobrze jest usiąść w cieniu gruszy ze stertą gazet i czasopism i popijając coś orzeźwiającego poczytać, co też o informatyce pisze poważna prasa. A pisze dużo i ciekawie, bo od kilku już lat wszystkie szanujące się redakcje mają swoich etatowych specjalistów od tych spraw. Miałem okazję poznać kilka osób prowadzących informatyczne działy w brytyjskich dziennikach i tygodnikach, i jestem z całym uznaniem dla ich wiedzy techniczno–faktograficznej, a przede wszystkim — dla ich orientacji w tym, o co w informatyce chodzi. Ale nie o dziennikarskich kwalifikacjach, lecz o tym, co piszą, chcę donieść czytelnikom Biuletynu.
                Dominujący temat — to załamanie się tempa wzrostu sprzedaży wyrobów informatycznych. W całym zakresie, od układów i kostek przez procesory i komputery różnego kalibru do robotów obserwuje się wyraźne ochłodzenie koniunktury. Chciałbym być dobrze zrozumiany: tym, co uległo spowolnieniu, jest nie samo tempo sprzedaży — w tym roku sprzeda się wyrobów informatycznych więcej niż w ubiegłym, lecz przyrost tego tempa: sprzedaż w tym roku przewyższy sprzedaż roku 1985 o mniej sztuk (i dolarów) niż sprzedaż w roku 1985 przewyższała sprzedaż roku poprzedniego. W ślad za tym dość radykalnie zmieniają się prognozy: jeszcze trzy lata temu przepowiadano, że do roku 1990 co drugie gospodarstwo domowe w USA będzie wyposażone w komputer domowy, dziś (gdy zaledwie 15% rodzin ma taki komputer) mówi się, że pod koniec stulecia komputerem będzie dysponować co trzecia rodzina.
                Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy? Nikt nie formułuje całościowych hipotez. Ale wnikliwe studiowanie danych statystycznych pozwala ustalić pewne elementy, które — choć dalekie od zupełności — wskazują na bardzo interesujące zjawiska.
                Na spadek przyrostu liczby sprzedanych komputerów decydujący wpływ wywarło zmniejszenie się zainteresowania komputerami tanimi, w jednostkowej cenie poniżej 200 dolarów Jeśli wyłączyć z analizy komputery — zabawki (tzw. grybasy — komputery do gier i Basicu), to ukazuje się, że tempo sprzedaży (mierzone liczbą sprzedanych zestawów) od siedmiu lat wzrasta systematycznie o 3% rocznie, nie ma żadnego załamania! Również średnia cena sprzedanych zestawów komputerów prywatnych systematycznie się zwiększa, w roku 1982 wynosiła ona 500, dziś — 1500 dolarów (dane z USA, cytowane w londyńskim Timesie z 15 lipca).
                Amatorzy tanich komputerów z Hong–Kongu i Taiwanu na pewno w tym momencie łapią się za głowę; proszę o chwilę cierpliwości — niebawem wyjaśnimy, dlaczego taniutkie imitacje nie odgrywają ważniejszej roli na normalnych rynkach.
                Zmierzch grybasów jest całkowity: zgodnie z przewidywaniami (ale wbrew niepohamowanemu entuzjazmowi neofitów) okazały się one całkowicie nieprzydatne do czegokolwiek poza grami. Krąg zaś ludzi infantylnie zafascynowanych grami ekranowymi nie jest wcale taki duży; w każdym razie jest znacznie mniejszy niż to się wydawało propagatorom grybasów. Co więcej — uwaga, uwaga — statystyki nieubłagalnie wskazują, że ludzie, którzy zaczynają od grybasów, na grybasach kończą. Nie ma żadnych oznak statystycznego awansu od grybasa do komputera (The Times, 15 lipca 1986).
                Odkrycie tego faktu powinno podziałać jak przysłowiowy kubeł zimnej wody na różnych teoretyków, którzy w grybasach chcą widzieć pierwszy stopień edukacji informatycznej. Skoro praktyka wskazuje, że do poważnych, użytecznych zastosowań komputerów osobistych biorą się znacznie częściej zupełni nowicjusze niż uprzedni właściciele czy użytkownicy grybasów, a ci ostatni prawie nigdy nie przechodzą do pożytecznych zastosowań, to czy przypadkiem propagowanie grybasów nie szkodzi popularyzacji informatyki, a ich używanie czy przypadkiem nie ogłupia?
                W tym świetle trudno nie podzielić opinii (ciągle ten sam numer Timesa), że lata 1982–1984 (w których grybasy pojawiły się, odniosły sukces rynkowy i rozpoczęły odwrót) stanowią aberację rozwoju informatyki. Smutek i trwoga ogarnia na myśl, że niektórzy owo zakłócenie przyjęli za normę, stan chorobowy za prawidłowość. To trochę tak, jakby na mocy spostrzeżenia, że pozłacana jemioła ślicznie wygląda pod gwiazdkowym pułapem, intensywnie dążyć do założenia plantacji jemioł wprost na gruncie, z pominięciem “etapu drzew”.
                W prasie zaczynają się pojawiać skromniutkie reklamy firm oferujących tanie imitacje popularnych komputerów. Reklamy te są przeważnie adresowane do… pośredników. Chodzi o to, że klient mający dostęp do normalnego rynku komputerowego za nic nie kupi maszyny bez gwarantowanego serwisu. Chodzi przy tym nie tyle o ewentualne awarie sprzętu; ile o stałą i natychmiastową pomoc w trudnościach eksploatacyjnych.
                Dentysta i szef warsztatu samochodowego, decydując się powierzyć komputerowi prowadzenie administracji swej firmy, chcą mieć pewność, że i za miesiąc, i za rok, w przypadku każdego kłopotu ze skomputeryzowanym biurem, będą mogli podnieść słuchawkę i wezwać kogoś, kto jeśli nawet nie potrafi pomóc przez telefon, wnet przybędzie i pomoże na miejscu. Chcą mieć pewność, że razem z komputerem będą mogli kupić gwarantowane oprogramowanie, że sprzedawca sprzętu dostarczy im komplet urządzeń, kabli i wtyczek pasujących, do siebie i spełniających normy bezpieczeństwa (np. antyzakłóceniowe) itd. Normalny klient nie znajduje żadnej przyjemności w montowaniu, zestawianiu itp. On po prostu chce za swoje pieniądze kupić gwarantowaną usługę. Dostawca z Taiwanu nie może tego zapewnić, może tylko sprzedać najprostszy i najtańszy element: sprzęt, i to najczęściej w kawałkach. Dlatego dostawca z Taiwanu szuka pośrednika, który weźmie na siebie ciężar świadczenia usługi (za którą, oczywiście, zapłaci klient zwiększoną ceną!).
                Klient–fanatyk, hobbysta, który swoim czasem i frustracją zapłaci za przyjemność kompletowania sprzętu i oprogramowania, to wielka rzadkość; nikt nie programuje strategii rynkowej na tę osobliwość.
                W 7456 numerze tygodnika The Economist czytam, że Brazylia podpisała porozumienie o ochronie oprogramowania. Za kilkuwierszową notatką kryje się nader pouczająca historia. Od kilku lat rząd Brazylii prowadził zdecydowanie protekcjonistyczną politykę mającą ułatwić rozwój rodzimego przemysłu komputerowego. Główna myśl tej polityki wyrażała się w następujący sposób. Wysokie cła, a nawet zakazy, będą bronić przed dostępem zagranicznych komputerów, krajowe montownie będą miały wolną rękę, zabroni się oficjalnego importu oprogramowania, a krajowe firmy software’owe będą mogły handlować “adaptacjami”, nie płacąc tantiem twórcom oprogramowania źródłowego.
                Interes szedł dopóty, dopóki był malutki, a straty posiadaczy praw do oprogramowania — marginalne. Kiedy rzecz cała zaczęła mieć wymiar interesujący, nagle zagrożono blokadą brazylijskiego eksportu. Nie, nie komputerów, lecz wyrobów przemysłowych, a nawet towarów pochodzenia rolniczego, przy których wyrobie mogło być użyte kradzione oprogramowanie. Oczywiście można się długo procesować, czy firma sprzedająca kawę używała w swoim biurze kradzionej, czy legalnej bazy danych. Może nawet po trzech lub czterech latach uda się proces wygrać. Cóż z tego, skoro przez owe lata eksport kawy na dolarowy rynek był wstrzymany, a na zwolnione miejsce wszedł producent, powiedzmy z Kenii, używający całkowicie legalnie kupionej instalacji komputerowej i jej oprogramowania. Brazylia więc podpisała porozumienie o ochronie oprogramowania, za nielegalne kopiowanie i adaptacje grożą duże kary, gorliwie wlepiane, aby udowodnić światu, że Brazylia tępi kradzież praw autorskich. Wiele firm kupuje oryginalne wersje programów od dawna eksploatowanych, po to, aby uniknąć oskarżenia o korzystanie z owoców przestępstwa. I ta notatka nie jest bez związku z tym, co się dzieje w niektórych innych krajach!
                W wielu gazetach i tygodnikach (por. np. lipcowe numery czasopisma Computing) coraz głośniej o fiasku piątej generacji japońskiego rzekomego planu budowy nowych komputerów. Plany budowy tzw. maszyny wnioskującej zarzucono, zespół projektujący, jeszcze niedawno dawany za przykład japońskiego solidaryzmu nauki, przemysłu i instytucji państwowych, jest ponoć z kretesem skłócony itd. Co nie wyszło? Długo by się na ten temat rozwodzić, na pewno powstaną liczne epistoły. A mnie się widzi, że wszystko poszło tak, jak pójść miało. Niewielkim w końcu kosztem (bo budżet piątej generacji nigdy nie był wielki!) udało się wykierować naiwnych i uczone “żony modne” w konkurencyjnych krajach na manowce, stymulując jednocześnie popyt na nadprodukowane elementy. A że prorocy sztucznej inteligencji dostaną kolejny raz po nosie, to nie szkodzi: historia uczy, że po każdej klęsce odradzają się z nową twarzą. Mit o kamieniu filozoficznym ma twardy żywot.
                Dla tych, co chcą być na prawdziwym przedzie badań: mówi się już o szóstej generacji. Badania w tym kierunku mają być interdyscyplinarne, oprócz informatyków mają zjednoczyć filozofów, psychologów i specjalistów od medytacji transcendentalnej. Sukces w prasie brukowej murowany, serial w nadwiślańskiej telewizji wysoce prawdopodobny!
                Wspomniany zeszyt The Economist przynosi ciekawą analizę nikłych postępów robotyzacji przemysłu. Okazuje się, że w tym dziale zastosowań informatyki postęp jest najwolniejszy. Właściwie jedynymi poważnymi nabywcami robotów są firmy motoryzacyjne. Niektóre z nich (np. General Motors) zbudowały nawet własne fabryki robotów, marzą o złapaniu dwu srok za ogon: taniej płacić za roboty własnej produkcji i jeszcze zarobić na sprzedaży! Niestety, roboty nie idą tak dobrze, jak to prorokowano. Dlaczego?
                Odpowiedź wydaje się prosta, tym wiarygodniejsza, że tłumaczy i powodzenie robotyzacji przemysłu motoryzacyjnego, i słaby popyt w innych gałęziach. Chodzi o koszt integracji , robota z “resztą” linii produkcyjnej. Przemysł motoryzacyjny w krajach rozwiniętych zmienia całe linie produkcyjne co trzy, cztery lata. Projektując nową linię w całości, dość łatwo wkomponować w nią akurat dostępne lub nawet specjalnie zaprojektowane, roboty. Dodanie robota czy robotów do istniejącej linii wymaga ogromnego nakładu pracy programistów; co gorsza, jest to wysiłek do jednorazowego spożytkowania. Dochodzą do tego kłopoty łącznościowe — jak robot ma otrzymywać informację z linii nie. wyposażonej w dostosowane do tego nadajniki. Opłacalność dodawania robotów ex post do istniejących linii produkcyjnych nie jest więc zachwycająca, zdecydowanie mniejsza niż w przypadku projektowania całej linii “pod” roboty.
                Ano, pisaliśmy o tym już poprzednio (Co przeszkadza? Biuletyn PTI, nr 10, 1985). Piszemy ponownie, ku przestrodze tych, którzy z uporem patrzą na zastosowania informatyki z punktu widzenia produkcji urządzeń. Można na tym zdrowo stracić, jeśli się nie wie dokładnie, jak będą stosowane i jeśli się nie zainwestuje w przygotowanie zastosowań, zarówno w ich infrastrukturę (łączność, czujniki, efektory itp.), jak .i w umiejętności korzystania z urządzeń przetwarzania informacji. To naprawdę kosztuje więcej, dużo więcej niż — banalna dziś — produkcja sprzętu cyfrowego!
                Następny numer The Economist ma kilkustronicową wkładkę poświęconą sprawom “technologii informacyjnej”, czyli wykorzystywaniu możliwości cyfrowego przetwarzania informacji w nowoczesnej gospodarce. Właściwie trzeba by całą przetłumaczyć, tyle w niej ciekawych wiadomości i smaczków. Zwrócę tylko uwagę na główne punkty: stały, coraz szybszy wzrost udziału kosztów oprogramowania (mimo pojawienia się wielu znakomitych produktów masowych edytorów tekstowych, elektronicznych arkuszy obliczeniowych, gotowych baz danych itp.), eksplozja sieci lokalnych i zdalnych, wzrastająca rola systemów mieszanych: przetwarzania, transmisji i przedstawiania informacji (mariaż tradycyjnej informatyki z łącznością, działalnością wydawniczą i telewizją), kompletne zinformatyzowanie działalności bankowo–finansowej, szybki postęp informatycznego handlu nie tylko hurtowego, lecz także detalicznego. To niewątpliwe plusy. I wszędzie ostrzeżenie: aby z tych możliwości skorzystać, trzeba bardzo wiele zainwestować w pośrednictwo między maszynami i ludźmi.
                Tego ludzie muszą chcieć, to dla ludzi musi być wygodne, to na ludzkie pomyłki musi być maksymalnie odporne. Zniszczenie szafy akt w tradycyjnym biurze wymaga wielkiego wysiłku, pochłania sporo czasu i nader rzadko zdarza się przez pomyłkę. Zatarcie tych samych akt na dysku lub zniszczenie katalogu umożliwiającego dostęp do nich to sprawa jednej nierozważnej komendy. Oczywiście można się przed takimi niespodziankami uchronić, ale nie w systemie za parę groszy!
                Na zakończenie ciekawostka dla tych, którzy wierzą, że ważne zastosowania można robi ć na sprzęcie klasy PC (z odpowiednimi literkami).
                Firma De La Rue (brytyjska, ale handlująca przez amerykańską filię, zwaną Printak) sprzedaje system Orion do identyfikowania odcisków palców. Po wprowadzeniu cyfrowych wersji odcisków (w tempie 300 na godzinę) wyszukiwanie odbywa się bardzo szybko: system przegląda i porównuje 20 tysięcy odcisków na sekundę. ponad trzydzieści policji na świecie (w tym FBI) ma już takiego Oriona, londyński Scotland Yard (wg Timesa z 22 lipca br.) poważnie rozważa zakup. (Dotychczasowa półautomatyczna kartoteka odcisków palców w Scotland Yardzie obejmuje tylko 50 tysięcy znanych przestępców, co jest kroplą w morzy potrzeb, a raczej: chęci) System Orion, zależnie od konfiguracji, kosztuje od jednego do 15 (tak: piętnastu!) milionów funtów szterlingów. Są pytania? jak mawiał pewien wykładowca na pewnym studium, kiedy chciał coś dobitnie zaakcentować, a właśnie przypomniał sobie o zakazie naturalnego języka.
Władysław M. Turski
Archiwum PTI Ewa Łukasik ( elukasik@cs.put.poznan.pl) Grzegorz Przybył ( grzegorz.przybyl@wp.pl ) www.pti.org.pl Kontakt PTI ( pti@pti.org.pl )
Tutorial


Tutorial

Wyszukiwanie

Całość
tylko prodialog
tylko biuletyny
tylko konferencje
tylko multimedia
tylko sprawozdania
tylko uchwały
tylko zawody
tylko zjazdy
pozostałe treści

Rodzaj przeszukiwania
Słowa kluczowe
Pełen tekst

pelen zakres dat
ograniczony zakres
od:

do:




Kontakty

Instytut Informatyki

Polskie Towarzystwo Informatyczne

Nasz Skrzynka Pocztowa

+ - D A