Tam też nie to najważniejsze, co się na pierwszy rzut oka wydaje
Interesującą analizę plusów i minusów komputeryzacji procesów produkcyjnych przynosi brytyjski tygodnik Computing z 2 czerwca br. Główna teza omawianego artykułu daje się streścić, jak następuje: obietnice się nie sprawdzają!
Na początku obecnej dekady różni spece wysunęli hasło pełnej automatyzacji przemysłowych procesów wytwórczych. Podchwycił je rząd brytyjski w słynnym przemówieniu ministra informatyki, Kennetha Bakera, “automate or liquidate” (1982). Robotyzacja, komputeryzacja sterowania liniami produkcyjnymi, kompleksowe systemy zarządzania produkcją (computer integrated manufacturing) stały się wyznaniem wiary. Niewielkie — stosunkowo, stosunkowo — nakłady na elektronizację przemysłu miały spowodować, że przemysł brytyjski sprosta japońskiemu wyzwaniu. I sporo w tę kompleksową komputeryzację zainwestowano, jak wyspy długie i szerokie.
Mijają lata, przychodzi czas bilansu.
Dwie nader szacowne instytucje, British Institute of Management i Cranfield Institute of Technology dokonały ostatnio analizy wpływu tych wszystkich cudownych usprawnień na realne wskaźniki ekonomiczne: zyskowność i zdolność terminowego wywiązywania się z kontraktowych zobowiązań. Wyniki są wręcz przerażające: w ponad połowie przedsiębiorstw zyskowność się zmniejszyła, a terminowość nie poprawiła! Nieco lepiej wygląda inny wskaźnik: wydajność pracy na pracownika, która w większości skomputeryzowanych fabryk się poprawiła.
Zaobserwowane zjawiska nie ograniczają się do Zjednoczonego Królestwa. Całkowicie nowa fabryka samochodów koncernu GM w Detroit, pełna robotów, komputerowo sterowanych wózków transportowych, numerycznie sterowanych gniazd obrabiarek itp., zbudowana kosztem 500 mln dol., z trudem uzyskuje wyniki ekonomiczne na poziomie “starych” fabryk, a inna, zmodernizowana (= zelektronizowana) fabryka w stanie Michigan po modernizacji pracuje gorzej niż przed nią!
W czym rzecz? Ano w tym, że przy wprowadzaniu informatycznych środków posłuchano ekspertów od komputerów. Kupowano i instalowano wszystko to, co technika miała do zaoferowania, co tylko można było kupić albo zrobić na zamówienie. Zapomniano o celach ekonomicznych, o czynniku ludzkim, o rachunku sprawności (cost/benefit analysis). Uwierzono, że elektronizacja unowocześni, a nowoczesność przyniesie poprawę wskaźników ekonomicznych.
Eksperci analizujący krach polityki elektronizacji za wszelką cenę zwracają uwagę na oczywisty (dzisiaj!) defekt zrealizowanych przedsięwzięć. Mówią, że czytając specyfikacje wprowadzonych systemów można znaleźć mnóstwo szczegółów technicznych, nawet bardzo ciekawych i rozsądnych, ale prawie nie można znaleźć uwag na temat ich opłacalności. Zamiast chłodnej kalkulacji bije z nich (tj. z dokumentów, nie z ekspertów!) żarliwa wiara w ozdrowieńczą moc elektronizacji.
Artykuł kończy się uwagą, którą chciałbym przytoczyć in extenso: Staje się także oczywiste, że dla większości firm produkcyjnych zastosowanie poprawnych rozwiązań organizacyjnych, wymuszających terminowość poszczególnych etapów procesu wytwarzania i pedantyczną kontrolę jakości wszystkich jego ogniw, w połączeniu z reorganizacją innych, nieprodukcyjnych aspektów ich działalności, takich jak zaopatrzenie i marketing — przynosi większe bezpośrednie korzyści ekonomiczne niż elektronizacja i komputeryzacja. W Biuletynie PTI zwracaliśmy już na to uwagę (por. Wakacyjny przegląd prasy, 5,nr 10, s. 2–4). Ciekawe, czy o niebezpieczeństwach płynących z papuziego powtarzania zachwytu i naiwnego credo, że to niby elektronizacja poprawi gospodarkę, przyjdzie nam jako społeczeństwu przekonać się na własnej skórze?
WMT