Polskie Towarzystwo Informatyczne
NUMER ARCHIWALNY:     11-12 / 17-18 rok II | listopad-grudzień 1983
Archiwum
Menu chronologiczne Menu tematyczne


Polskie Towarzystwo Informatyczne

Kartki z podróży do Włoch
 
Wiosna w Turynie
                Podróżny, który przybywa do Turynu pociągiem, wychodzi z dworca prosto pod arkady jednej z głównych ulic miasta — Corso Vittorio Emanuele. Pod tymi arkadami, osłonięci przed słoneczną spiekotą lub rzadkim tutaj deszczem, rozłożyli kramy uliczni sprzedawcy. Na kawałkach tektury, na plastykowej folii, na gazetach powykładali swoje towary — resztki z wielkopańskiego stołu rodzimego i zagranicznego przemysłu, tandetę XX wieku: zapalniczki, kasety magnetofonowe, radia i radiomagnetofony (najczęściej japońskie, stereofoniczne), kalkulatory kieszonkowe. Ten widok przemawia do przybysza znad Wisły może jeszcze dobitniej niż uczony Raport Rzymski. Oto elektronika, mikroprocesory, mała informatyka dotarły już do poziomu ulicznych jarmarków. Trudno o lepszy dowód popularności. Za rok, dwa ci sami sprzedawcy będą zapewne oferować używane “personale”. Już dziś przecież wiele tych komputerków osobistego użytku kosztuje taniej niż przeciętne radio z magnetofonem.
                Na rogu Corso Vittorio Emanuele i Via Nizza stoi kiosk z gazetami. Pewnego dnia, kupując codzienną Corriere della Sera, spostrzegam dwa miesięczniki poświęcone popularnej informatyce: BIT i ZERO–UNO (zero–jeden). Wydawca miesięcznika BIT reklamuje go jako “pierwsze i najpopularniejsze pismo poświęcone mikrokomputerom osobistego użytku”; jest wydawany również w USA i Kanadzie w języku angielskim. W podtytule miesięcznika ZERO–UNO czytamy: “Wszystko o informatyce w firmie, w służbach publicznych, w domu”; do numeru jest dołączona 96–stronicowa broszura pt. “O tym wszystkim, o czym nie wolno nie wiedzieć w informatyce”. Oba miesięczniki są przeznaczone w zasadzie dla niezawodowców, dla małych użytkowników małej informatyki, dla amatorów–hobbystów. Tyle tylko, że coraz trudniej jest odróżnić małego użytkownika lub hobbystę od użytkownika profesjonalnego. Sprzęt i oprogramowanie, którymi posługują się ci “mali”, mógłby wzbudzić zazdrość w sercu niejednego “dużego” informatyka jeszcze kilka lat temu. Myślę tutaj, oczywiście, o krajach informatycznie rozwiniętych. Duży polski informatyk jeszcze dziś‚ może tylko zazdrościć tym małym i najmniejszym znad Tybru.
 
Kilka słów o minikomputerach osobistego użytku
                W maju 1979 przeczytałem w Wall Street Journal szyderczy artykuł o pierwszym mikrokomputerze osobistego użytku (personal computer) wyprodukowanym przez rodzącą się wówczas firmę Apple. Komputer ten kosztował 499 dol., reklamowano go jako najlepszy prezent urodzinowy; Apple rozumiał okrojony Basic, miał niewielką pamięć wewnętrzną oraz zewnętrzną (w postaci zwykłego magnetofonu kasetowego). Jak twierdził autor wspomnianego artykułu, Apple psuł się bez przerwy. Głównym atutem był jednak fakt, że można go było mieć na własność, tak jak telewizor, pralkę czy samochód. Przed Apple komputer na własność mogła mieć tylko firma, i to do tego bogata.
                Minęło pięć lat i oto okazuje się, że statystyczny amator–hobbysta bądź mały użytkownik (czytelnik BIT czy ZERO–UNO) posługuje się sprzętem (osobistym!) o pojemności pamięci wewnętrznej 64 KB nierzadko rozszerzalnej do 1 MB plus najczęściej dwa czytniki minidysków o łącznej pojemności 2,4 MB. Typowe dostępne języki to Basic, Fortran, Cobol, Algol, Pascal, a także nierzadko coś bardziej specjalnego, np. Prolog czy Lisp. Do tego dochodzi zazwyczaj bogate środowisko programowania z edytorem tekstów, grafiką kolorową (często trójwymiarową), programami autotestowania, syntezatorem dźwięków itp. Elektronika najczęściej jeszcze 16–bitowa, ale 32–bitowa już stoi u progu (sam widziałem!). Ceny dostosowane do potrzeb i możliwości. Oto trzy typowe przykłady:
                1. Bardzo mały mikrokomputer osobistego użytku Sinclair ZX Spectrum, przyłączany do domowego telewizora. Pamięć 16 KB RAM rozszerzalna do 48 KB oraz możliwość zapisu na kasetach z szybkością 16 KB/100s. Oprogramowanie: Basic, grafika 8–kolorowa, programowany dźwięk (10 oktaw, 130 półtonów). Cena ok. 240 dol.
                2. Średni mikrokomputer osobistego użytku ITT 3030 z własnym monitorem ekranowym. Pamięć 64 KB rozszerzalna do 256 KB oraz dwie stacje minidysków, każda po 560 KB. Oprogramowanie podstawowe: Basic, Cobol, Pascal. Cena ok. 4500 dol.
                3. Duży mikrokomputer osobistego użytku ECO–2/27. Pamięć 64 KB oraz dwa minidyski, każdy po 1,2 MB i dysk winchester 27 MB. Oprogramowanie podstawowe: system operacyjny i autodiagnostyka. Oprogramowanie opcyjne (nie wliczone w cenę): Basic, Fortran, Cobol, Pascal, Mailmerge, MDBS (baza danych) itp. Cena ok. 10000 dol.
                Jak więc widać, mikrokomputer osobistego użytku może kosztować tyle, co niezły samochód. Może pracować w sieci lub jako inteligentna końcówka, a i bez tego może sam obsłużyć średniej wielkości zakład przemysłowy. Przy tym ceny sprzętu małej informatyki stale się zmniejszają: Gdy zapytałem jednego z moich włoskich przyjaciół, co radziłby mi nabyć dla siebie, bez wahania odpowiedział: “radzę ci poczekać sześć miesięcy, wtedy wszystko będzie o połowę tańsze”.
                Zaiste, ruch na rynku małej informatyki wróży stałą obniżkę cen (nawiasem mówiąc, tę samą tendencję obserwujemy już od lat na rynku dużej informatyki). W każdej niemal gazecie codziennej, a zawsze w każdym tygodniku, można znaleźć reklamę jakiegoś komputera. W miesięczniku BIT jest stały dział recenzji kolejnych, ukazujących się na rynku mikrokomputerów osobistego użytku. A pojawia się ich wiele. Również coraz to nowe firmy wstępują do klubu ich producentów: należą do niego Apple, Lemon, Olivetti, IBM, Digital, Commodore, Attari, ITT i wiele, wiele innych. Ostatnio w klubie powiało grozą — pojawiła się pierwsza firma japońska: Seiko.
 
Księgarze sprzedają oprogramowanie
                Eksplozję informatyczną widać nie tylko na rynku sprzętowym. Chyba jeszcze bardziej rozwija się rynek oprogramowania. Wobec kolosalnie szybko rosnącej liczby mikrokomputerów osobistego użytku (np. w USA przewiduje się sprzedanie w tym roku kilku milionów sztuk) wysyłkowa sprzedaż oprogramowania przestaje wystarczać. Do tego dochodzi nowy problem. Oprogramowanie dla mikrokomputerów osobistego użytku jest sprzedawane na ogół na minidyskach (czasami tylko na pamięciach ROM), a zatem jest bardzo łatwe do skopiowania. Jedyny koszt — to cena czystego minidysku plus parę dolarów wydanych na samoobsługowym kserografie (naprawdę są takie!). Oczywiście, producenci oprogramowania bronią się, jak mogą. Najpierw zaczęli produkować minidyski, których zawartości nie można było skopiować. Wnet jednak pojawiły się na rynku minidyski innych firm, które pozwalały kopiować te zablokowane. Wtedy ci od programowania doszli do wniosku, że jedyna ich szansa — to zwiększenie kosztu kserografowania dokumentacji — drukowanie jej w kilku kolorach, a także zmniejszenie ceny oprogramowania poniżej kosztu kopiowania. Wobec takiej koncepcji dochodzi już do tego, że kompilator Fortranu można kupić za 44 dol.
                Drastyczna obniżka ceny oprogramowania prowadzi do konieczności sprzedawania go w ogromnych ilościach, a więc w bardzo szerokim systemie dystrybucji. Nie sposób jednak otworzyć tak gęstej sieci sklepów z oprogramowaniem. I nie ma, jak się okazuje, potrzeby. Oprogramowaniem dla mikrokomputerów osobistego użytku zainteresowali się księgarze i wydawcy. Przecież oprogramowanie dla takiego komputerka to przede wszystkim instrukcja wraz z dokumentacją, tzn. książka. Dołączonego do niej minidysku prawie nie widać. Mieści się on zresztą doskonale w kopercie naklejonej na odwrocie okładki.
                Forma sprzedaży oprogramowania w księgarniach nie jest jeszcze powszechna (przynajmniej we Włoszech), ale niedługo już będzie. Ponadto wydawcy, którym raz podsunięto dobry pomysł, natychmiast go rozwinęli. Jeżeli można sprzedawać programy z dodatkiem w postaci książki, to dlaczego nie można by sprzedawać książek z dodatkiem w postaci ilustrującego lub uzupełniającego materiał książki oprogramowania? I już jeden z największych wydawców włoskich, Mondadori, uruchamia specjalny dział produkcji książek z minidyskiem oraz podpisuje w tym zakresie umowę z amerykańskim gigantem — wydawnictwem Prentice–Hall. Oprócz sprzedaży języków i systemów oprogramowania planują wydawanie podręczników fizyki, biologii, logiki, geometrii, języków obcych itp., a wszystko ilustrowane odpowiednimi systemami oprogramowania. Otwiera się dla nich kolosalny wprost rynek. Rynek, który nie tylko będzie rósł bez końca wraz ze zwiększaniem się rynku na mikrokomputery osobistego użytku, ale który będzie ten ostatni poważnie napędzał. Takie ekonomiczne‚ dodatnie sprzężenie zwrotne. Już widzę, jak Mondadori i Prentice–Hall się przy tym nachapią. Groszoroby bez cienia przyzwoitości.
 
Tryumfalny pochód informatyki
                Rozwój mikrokomputerów osobistego użytku powoduje swoisty przewrót w zastosowaniach informatyki. Oto w pełni profesjonalny sprzęt staje się dostępny dla wielu użytkowników, którzy nie mogli sobie na niego dotychczas pozwolić: małe i bardzo małe firmy (np. pojedyncze sklepy), wszystkie zawody techniczne, a także zawody, które dotychczas unikały informatyki, takie jak lekarze, adwokaci, dziennikarze czy wreszcie literaci (edytory tekstu). To wszystko stwarza oczywiście kolosalne zapotrzebowanie na informatyków–profesjonalistów na rynku pracy. A i bez tego rynek ten oferował zawsze stale zwiększającą się liczbę miejsc. Dziś we Włoszech, gdzie bezrobocie jest problemem społecznym nr 1, informatyka jest jedynym chyba zawodem, w którym otrzymuje się pracę od zaraz. Dwa lata temu otwarto we Włoszech pierwsze wydziały informatyki na kilku uniwersytetach. Natychmiast zapełniły się one studentami. Dla przykładu podam, że w roku akademickim 1982/83 studiowało informatykę na pierwszym roku w Turynie 200, w Pizzie 300, a w Mediolanie aż 1500 studentów! Na uniwersytecie w Mediolanie nie było dostatecznie dużego audytorium, by pomieścić wszystkich słuchaczy pierwszego roku; wynajęto więc najbliższe kino (nie powiem, które), gdzie w godzinach przedpołudniowych młodociany narybek informatyczny pobierał nauki z elementów programowania. Tak więc informatyka wyparła, i to w drodze czysto ekonomicznej, tradycje włoskich nocy Cabirii. Po południu na uniwersytecie w Mediolanie odbywają się ćwiczenia laboratoryjne z programowania. Niestety, nie mogą w nich uczestniczyć wszyscy naraz, bo laboratorium dla pierwszego roku (inne lata mają własne laboratoria) dysponuje tylko 150 terminalami ekranowymi dla Vaxa oraz kilkoma (na próbę) mikrokomputerami Apple–II. W tym miejscu odsyłam Czytelnika do mojego artykułu w poprzednim numerze Biuletynu PTI, gdzie omawiam stan, nauczania informatyki na wyższych uczelniach w Polsce.
                To wszystko, co tutaj napisałem, może wprawić w melancholijną zadumę. Przypomnę więc już tylko, że moje wspomnienia pochodzą z Włoch — z kraju, gdzie gabinet rządowy zmieniał się od II wojny światowej ze 40 razy, gdzie szaleje bezrobocie i inflacja, gdzie mafia, narkotyki i terroryzm. Na informatykę widocznie nie ma mocnych. Przynajmniej nad Tybrem.
 

W sierpniu 1983                 Andrzej Blike

Archiwum PTI Ewa Łukasik ( elukasik@cs.put.poznan.pl) Grzegorz Przybył ( grzegorz.przybyl@wp.pl ) www.pti.org.pl Kontakt PTI ( pti@pti.org.pl )
Tutorial


Tutorial

Wyszukiwanie

Całość
tylko prodialog
tylko biuletyny
tylko konferencje
tylko multimedia
tylko sprawozdania
tylko uchwały
tylko zawody
tylko zjazdy
pozostałe treści

Rodzaj przeszukiwania
Słowa kluczowe
Pełen tekst

pelen zakres dat
ograniczony zakres
od:

do:




Kontakty

Instytut Informatyki

Polskie Towarzystwo Informatyczne

Nasz Skrzynka Pocztowa

+ - D A