Trwa odliczanie do OCTOBER FEST 2003. Wielkiw święto piwoszy już niebawem. Z pewnością poinformujemy was o tym. Tym czasem zachęcam do przeczytania artykułu z zeszłorocznego October Fest (Korzystano z materiałów Piotra Żarskiego)

Jawohl. Ich liebe Alkohol

Rozpoczyna się włśnie Oktoberfest. Po zeszłorocznym do tej pory boli mnie głowa. W życiu nie sądziłem, że jestem w stanie wypić tyle litrów piwka. Ile? Cztery, pięć, a może sześć? Nie bardzo pamiętam. Pierwsze dwa wypiłem w hali Schottenhamel pod pierwszą parę bawarskich kiełbasek. Dwa następne w Hipodromie, pod pieczonego kurczaka. Piąty w Lówenbrąuzelcie, czyli w namiocie, i bez zagrychy. Terazjestem u Paulanera, przede mną na stole stoją kolejne kiełbaski i kolejny mass...Czyli litr piwa... W kuflu... Rany, przecież to nie piąty, to już szósty... Muszę wyciągnąć nogi i zmienić pozycję, bo tyłek boli mnie od siedzenia na twardych, drewnianych ławach. Dobrze, że redakcja płaci mi za moją delegację, bo bulić z własnej kieszeni zponad 20 zł za kufel piwska, choćby litrowy, byłoby trochę nierozsądnie... Gościowi, który siedzi przeciwko też ktoś stawia. Inaczej nie uśmiechałby się do mnie z głupawym rozanieleniem na twarzy, półzanurzonej w kuflu... Szelki, na głowie kapelusik... To musi być ktoś z miejscowych! Prosit , kolego! Ma na oko jakieś 120 kilo wagi i gębe pomarszczoną jak stygnące parówki. Bawarskie... Kiełbaski stygną, a mnie jest ciepło. W nogi. Dlaczego? Jakbym stał pod prysznicem. Co za bzdury, skąd tu prysznic? Schylam się i oczom nie wierzę! Ta bawarska pokraka opróżnia pęcherz wprost na moją nogawkę! To dla tego mu tak dobrze! Zrywam się, ale idzie mi dość niezdarnie Cała lewa nogawka mokra. Du, Arschloch! (ty dupku) -próbuję go zawstydzić. Próżny trud. Uśmiecha się jeszcze szerzej i coś bełkocze... sąsiedzi się śmieją, jakby zrobił mi najlepszy kawał świata. Chyba zaczynam rozumieć, co miał na myśli Hermann, kiedy mówił, że podczas Wies'n człowiek zamienia się w świnię, którą ktoś wypuścił na wolność...

Jeśli chcesz zobaczyć największy odpust świata musisz przyjechać we wrześniu do Monachium -powiedzał mi kiedyś Hermann. Więc przyjechałem. Hermann jest Niemcem, ale nie jest Bawarczykiem, ma więc zdrowy dystans do tego, co miejscowi uważają za wielkie święto i wydarzenie kulturalne swojej stolicy. "Jeśli uchlewanie się w trupa uznamy za kulturę, to Oktoberfest, zwany przez tubylców Wies'n, jest najbardziej kulturalnym wydarzeniem roku"- mówi Hermann.

W roku przedmilenijnym był to już 166 powszechy ochlaj zainaugurowany 1810 roku, kiedy oblewano ślub następcy tronu bawarskiego Ludwika z księżniczką Teresą. Dla upamiętnienia tego wydarzenia, co roku we wrześniu na Therenwiese, czyli łąkach Teresy, odbywają się Oktoberfesty, zabawy październikowe. Nikomu nie przeszkadza, że zaczynają się we wrześniu, a łąki Teresy sa dziś po prostu wielkim, zalanym asfaltem placem. Ustawia się na nim kilkanście (w tym roku {2000} -15) hal i namiotów, w których piwo serwują bawarskie browary. Żeby jednak, ktoś jak Hermann, nie pomyślał ,że chodzi w tym wszystkim tylko o ochlaj, wyszynkowi towarzyszą liczne imprezy. Njpierw powozami zaprzeżonymi w konie i wyładowanymi beczkami z piwem zjeżdżają się wirtowie, czyli gospodarze namiotów. Potem są pochody zespołów folkowych (liczące nawet kilkanście tysięcy ludzi ), bractw strzeleckich, działa wesołe miasteczko, w namiotach przygrywają kapele ludowe. Całe święto inaugurowane jest pompą przez najważniejszych bawarskich oficerów. Odbicie szpuntu z pierwszej beczki odbywa się uroczyście, w światłach reflektorów i przed kamerami telewizji. Odbija, co roku burmistrz Monachium, a pierwszy kufel wychyla premier Bawarii. Nie jest obojętne, iloma uderzeniami otworzy się beczkę: dla bawarczyków to dowód czy burmistrz jest swój człowiek, czy kiep. Najlepszy do tej pory rezulatat, to dwa uderzenia, najgorzy szesnaście! Tym pechowcem był, ku zadowoleniu Bawarczyków - przybysz z północy Niemiec, czyli obcy. Oczywiście, po fatalnym odbijaniu nie utrzymał się długo u władzy.

Odbijanie AD 2002 oglądałem ze znajomymi Hermana w jego monachijskim mieszkaniu, popijając o zgrozo!- piwo z puszki "Łap formę, bo kiedy po Theresienwiese przewali się pierwszy tłum, pojedziemy tam " - wyjaśnij gospodarz. Szczerze mówiąc, nie wiem jak musiał wyglądać ten pierwszy tłum, bo w dniu naszej wyprawy też tłok był niesamowity. Zaczęło się już w wagonikach metra U5, które im bliżej Theresienwiese, tym pełniejsze były spragnionych, tak jak my, kulturalnych wrażeń. Przeważali osobnicy normalni, ale nie brakowało modeli ubranych w bawarskie "lederhosen", krótkie, skórzane spodenki oraz fanów monachijskich klubów piłkarskich, Bayernu i TSV 1860. Wyraźnie nie pałali do siebie wzajemną sympatią. Po wyjściu z metra musieliśmy ze znajomymi trzymać się za ręce, aby nie zgubić się w tłumie. Przeciśnięcie się przez Brausebad (po polsku: natrysk), czyli północne wejście, zajęło nam blisko trzy kwadranse. Spociłem się tak, jakbym rzeciwiście wziął prysznic. Dopiero w środku tłum rozleciał się po namiotach i halach z wyszynkami. My akurat trafiliśmy do Schottenhamel i zamuwiliśmy "a mass", po pierwszym massie. Na zdrowie. Pić można, ale z Hermanem i jego znajomymi sobie nie pogadamy. W hali wielkości, tak na oko, 100 na 200 metrów mieści się 10 tysięcy ludzi, a hałas zagłusza wszelkie formy dialogu. Spod sufitu zwisają kandelabry, na podeście rżnie dęta kapela Bawarczyków. Przerywa tylko na chwilę, kiedy mistrz ceremonii wznosi ogólny toast: oans, zwo, dro i prosit - zdrowie Wasze w gardła Nasze! Pierwszy mass znika jak komfora, lecz zaraz pojawia się kelnerka z naręczem nowych kufli. Ile potrafi unieść? Na oko dziewięć. "Mistrzymie potrafią nawet dwa razy tyle" - zachwala Hermann. No to zdrowie mistrzyni! Prosit. Na podeście pojawia się jakiś zalany osobnik, bierze pałeczkę i próbuje dyrygować kapelą. "Prawie jak Jelcyn - mówi Hermann i dodaje - Taka przyjemność kosztuje tu sto marek". Zdrowie dyrygenta. Prosit.

"Nie będziemy tak siedzieć w jednym miejscu - mówi Karen, znajoma Hermana. - Idziemy do diabelskiego młyna". To taka wielka karuzela. Dobra, idziemy, ale najpierw do toalety. Karen znika w kabinie na ekskluzywne siusianie za pół marki, my męszczyżni siusiamy za friko. Lejemy za ściankę. Wysoka na tyle,żęby się nie przelało, ale znad krawędzi widzę twarze takich jak my. No, możę bardziej zmęczonych. Odejść od ściany to pewien kłopot. Z tyłu nacierają kolejni chętni, a buty utkwiły w czymś, co kiedyś byłio klepiskiem, a teraz jest śmierdzącym błotem, bo od ściany się odbija. Ale udało się. Idziemy. Idziemy? Przed nami znowu tłum. Tempo żółwie, ciżba niesie nas tam, gdzie chce, a nie gdzie my chcemy. " Odbijamy od tego młyna wrzeszczy Hermann. Nie rozumiem, o co mu chodzi. Czużby bał się, że karuzela zwali mu się na głowę? "Karuzela nie, ale spaść może coś innego, niekoniecznie deszcz - Karen wpada w poetycki nastrój - Wielu zmęczonych spożyciem nie wytrzymuje tam na górze przeciążeń." Nie od razu dociera do mnie sens tych słów. Zaczynam rozumieć, kiedy z góry leci kolorowy paw. Przed nami nowa hala. Jakimś cudem znajdujemy miejsca, w okamgnieniu mamay nowe massy. Na drugim końcu stołu rozbawiona młodzież w barwach TSV Monachium zabawia się naciąganiem na głowy prezerwatyw. Nadmuchiwane oddechem kondomy albo pękają, albo odlatują ku sąsiednim stolikom. Porządny niemiecki wyrób wiele wytrzymuje i para fanów TSV wygląda na alienów. Te lubią całkiem ziemskie rozrywki, o czym świadczy liczba opróżnionych kufli. Ten, który przy mnie siedzi szybko orientuje się, że jestem polakiem. Polak? O! "Piotr Nowak , to był ekstra zawodnik - wspomina z rozrzewieniem. - Postawię ci jednego! Zdrowie Nowaka" - No, to prosit! Nowak już dawno gra w stanach, ale popijamy w jego intencji, przygryzając Haendlem, czyli kurczakiem. " Wiesz w Bawarii podczas Oktoberfest nawet zbóje nie mówią >Hąnde hoch< tylko >Handl hoch<" poucza mnie mój nowy znajomy. Kończymy massa. Na nas już czas. Jeszcze tylko pożegnanie z fanami TSV. Zgadzamy się, że ich lokalny rywal, Bayern, to "grosse Scheisse", oddajemy mocz w kolejnej latrynie i ruszamy.

Tłok jakby zelzał i wreszcie mogę przyjrzeć się, co dzieje się poza namiotami. A dzieje sie wiele. Przecież to największy jarmark świata. Obroty, jak sie oblicza, 1,4 miliarda marek. W niewiele ponad dwa tygodnie! Ile trzeba zjeść i wypić, żeby wydać tyle forsy? 61 tysiecy hektolitrów piwa, 609 tysiecy kuraczaków, 152 tysiace par kiełbasek, nielicząc słonych bawarskich precli, dorszy, waty na patyku, lodów, itp. Nic dziwnego, że na Wies'n obowiązkowo pojawiają się miejscowi oficjele i najsłynniejsi obywatele, by pić i dobrze się bawić ku chwale i pożytkowi Bawarii. Dają obywatelom dobry przykład.

Zabawa trwa od paru godzin i wielu co bardziej zmęczonych oktoberfestowiczów zaległo bez ruchu na ławkach, z głowami na stołach albo po prostu na asfalcie. Niektórzy znaleźli miejsce na trawniku, ale nie wiem, czy mozna uznać ich za szcześliwych. Napewno nie tego, nad którego głową siusia w krzaki dwóch ubranych w krótkie spodenki tulyblców. Co prawda ledwo już widzą, ale wydaje mi sie, że w krzakach coś się porusza. Oczom nie wierzę, ale to prawda- pan w średnim wieku panią w średnim wieku... Coś takiego! Grupka japońskich turystów jest tym widokiem tak zachwycona, że proszą aby sfotografował ich na tle krzaków. Kamera wodeo byłaby lepsza od aparatu- prócz obrazu byłaby również ścieszka dźwiękowa z charakterysycznymi dla stosunku postękiwaniami. Karen odchodzi nieco zniesmaczona na bok, a Hermann tłumaczy mi: "Podczas Wies'n wszystko jest dozwolone. Wies'n burzy wszystkie bariery, zamienia szefów w ludzi, a ludzi w świnie, które oni wypuszczają na wolność...". Patrzę na Hermanna. Chyba ma już dość, bo plecie jak filozof. Zresztą nieprawda, że wszyscy są świnie. Niektórzy zmieniają się w bokserów, co widzę w pobliskim ogródku piwnym. "Fuck you, Kiwi" - wrzeszczy jakiś gość, wymachując pięsciami. Tłuka się dwie grupy przyjezdnych, Australijczycy i Nowozelandczycy. Aussie i Kiwi. Czy trzeba przyjeżdżać aż do Monachium, żeby wyrównać rachunki z antypodów? Widocznie - trzeba.

Kolejny namiot. Czyj? na pewno bawarski. Namioty należą do największych miejscowych browarów: Hofbrau, Paulaner, Spaten, Lowenbrau, Hacker, Augustiner. "Bawarskie piwo jest najlepsze" - oświadcza mi z dumą tubylec, spotany przy ścianie w toalecie. Treaz jestem w Paulanerze. Hermann skręcił gdzieś w kierunku koryta, przygotowanego przez gospodarzy dla osób o słabych żołądkach. Karen poszła go szukać i też przepadła. Inni znajomi zgubili się już wczesniej. Znalazł sie za to obok przy stole mój sąsiad z toalety. Klepie teraz po siedzniu kelnerkę, domagając się kolejnego massa. Kobieta nie wygląda na specjalnie zadowoloną, ale nie protestuje. Widocznie przywykła. Nie takie rzeczy widywała podczas Oktoberfest. O tej późno już wieczorej porze w modzie jest na przykład tańczenie na stołach i chóralne śpiewy. W tym roku króluje przebój " Mambo No 5". Japończycy są w swoim żywole, fotografując zataczających się na blatach tubylców, niezdarnie utrzymujących rytm i starających sie nie spaść. Zresztą po niektórych skośnookich też widać, że zaaklimatyzowali się w Monachium znakomicie. Nie krzyczą wprawdzie "bonzai", ale coś równie dźwięcznego i niezrozumiałego. Jeden z nich wsadził dwudziestocentymetrowy obiektyw swojego cennego aparatu fotograficznego do kufla pełnego piwa i ruszając nim w górę i w dół tłumaczy coś zawzięcie swojej sąsiadce. To, co tłumaczy rozumiem nawet nie słysząc słów, które zagłusza bawarska kapela. Kręci mi sie w głowie od tego hałasu. Bo przecież nie od piwa. Ile juz wypiłem? Pięć? Sześć? I skąd ten prysznic? To tłusta świnia z naprzeciwka... Kto ją wypuścił? Nieważne. Ważne, że nogawka jest mokra. Trzeba chyba się wynosić. Dokąd? Tam, gdzie idzie tłum. Najpiewr do toalety, potem do metrA. i jakoś to będzie...