Dyskusja klubowa
W dniu 13 listopada 1987 odbyło się w
Warszawie posiedzenie Polskiego Towarzystwa Współpracy z Klubem Rzymskim. Na
posiedzeniu tym zainicjowano serię spotkań dyskusyjnych na temat:
„Socjoekonomiczne uwarunkowania mikroelektroniki w Polsce: w poszukiwaniu
-strategii rozwoju". Na prośbę organizatorów dyskusję zagaił kol. Władysław M.
Turski. Wśród ekspertów zaproszonych spoza Polskiego Towarzystawa Współpracy z
Klubem Rzymskim znaleźli się także kol. Andrzej Blikle i kol. Janusz
Zalewski.
W niniejszym numerze rozpoczynamy
publikowanie wypowiedzi członków PTI biorących udział w
dyskusji.
Zagajenie dyskusji
Ryzykując, że uznają mnie państwo za
swarliwego pedanta, zacznę od ustaleń terminologicznych. Anglosasi nie przyjęli
neologizmu informatyka, którym w większości krajów kontynentalnej Europy
określa się dziedzinę wiedzy i techniki zajmująca się gromadzeniem,
przetwarzaniem, przekazywaniem i rozpowszechnianiem i n-formacji z użyciem
środków technicznych (podobnie brzmiący termin rosyjski ma znacznie węższy
desy-gnat). Brak tego terminu utrudnia wypowiedzi, zwłaszcza publicystyczne, na
temat wpływu zastosowań informatyki na różne dziedziny życia. Ponieważ
spośród wszystkich środków technicznych
informatyki najbardziej charakterystyczne są urządzenia elektroniczne, w
anglosaskiej literaturze popularnej przyjęło się używanie w tym znaczeniu
terminu electronics. Imponujący postęp miniaturyzacji elementów i układów
elektronicznych oraz towarzyszące mu zmiany jakościowe i
ekonomiczne wprowadziły do obiegu słowo
microelectronics. Mylne jest przy tym przeświadczenie, że
mikroelektronika jest alternatywną formą elektroniki, że egzystują one obok
siebie, a nawet konkurują ze sobą. Z wyjątkiem kilku bardzo specjalnych
zastosowań wymagających posługiwania się prądami dużej mocy nie ma dziś
już nie zminiaturyzowanych urządzeń elektronicznych. Największe nawet
superkomputery buduje się z układów mikroelektronicznych.
Układy elektroniczne są' oczywiście
używane także w nieinformatycznych zastosowaniach, np. przy gromadzeniu,
przetwarzaniu i przekazywaniu sygnałów, jednakże rola tego rodzaju rozwiązań
wyraźnie maleje, głównie w wyniku systemowego łączenia ich z urządzeniami,
których działanie uwzględnia treść niesioną przez sygnał.
Lektura Raportu dla Klubu Rzymskiego
Mikroelektronika i społeczeństwo. Na dobre czy na złe? nie pozostawia
cienia wątpliwości co do tego, w jakim znaczeniu zostało użyte słowo
mikroelektronika. Jest to bowiem raport o wielorakich skutkach zastosowań
urządzeń przetwarzania info r m a c j i.
Sądzę, że dopóki pozostajemy na gruncie
publicystyki, dopóty sprawy terminologiczne można traktować dość liberalnie.
Przeniesienie tego liberalizmu do języka fachowego i urzędowego ma jednak nader
groźne konsekwencje. W języku polskim pojęcie elektronika ma znacznie
węższy sens niż electronics w publicystyce anglosaskiej. I kiedy powstają
rządowe programy rozwoju elektroniki, trudno dziwić się, że nie traktują one o
tym, co ze społecznego punktu widzenia najważniejsze — o jej zastosowaniu.
Jednocześnie jednak w propagandzie funkcjonuje mit, że programy te mniej czy
bardziej udolnie wytyczają polską drogę do unowocześnienia przemysłu, gospodarki
i niwelowania zacofania cywilizacyjnego. Nic bardziej mylnego!
W propagandzie funkcjonuje też chwytliwe
hasło elektronizacji gospodarki, mające sugerować — na mocy podobieństwa do
hasła elektryfikacji — że wystarczy do istniejącej gospodarki dodać elektronikę,
a powstanie gospodarka zelektronizowana, czyli taka, jak w krajach rozwiniętych.
I to hasło jest z gruntu fałszywe. Elektryfikacja bowiem, w największym
uproszczeniu, polegała na zastąpieniu jednego rodzaju napędu — innym; nie
zmieniała funkcjonalnej struktury urządzeń technicznych (dla uproszczenia
pomijam zmiany pochodne wynikające z większej dostępności i dyspozycyjności
energii). Elektro-nizacja natomiast nie polega na zastąpieniu tych czy innych
elementów istniejących urządzeń technicznych innymi, lecz pełniącymi tę samą
funkcję. Nie zelektronizo-wane wersje urządzeń po prostu nie mają takich
elementów funkcjonalnych; elektronizacja w istotny sposób wzbogaca
funkcjonalność urządzeń technicznych. W zdecydowanej większości przypadków
wprowadzenie elektronicznych urządzeń przetwarzania informacji wymaga więc
daleko idących zmian w przedinformatycznych rozwiązaniach technicznych i
organizacyjnych.
Nieuwzględnienie faktu, że gospodarka
„zelektronizowana" to nie prosta suma gospodarki zastanej i wkładu
elektroniczego, jest kardynalnym błędem całej dotychczasowej polityki państwa
polskiego w tym zakresie.
W krajach rozwiniętych elektronizacja —
dla uproszczenia będę używać tego terminu w anglosaskim znaczeniu -- następowała
w kilku etapach; wyznaczały je nie tylko stadia technicznego rozwoju samej
elektroniki, lecz także — a może przede wszystkim! — stopnie gotowości
gospodarki do skutecznego wchłonięcia technicznych środków przetwarzania
informacji. Z reguły kolejne stopnie charakteryzowały się wyczerpaniem
możliwości dalszego wzrostu produktywności kapitału zaangażowanego w pewne
struktury gospodarcze. Każdy etap elektronizacji zmieniał gospodarkę, stwarzał
podwaliny (zarówno psychologiczne, jak i materialne) etapu następnego.
Realizacja każdego etapu przynosiła wyraźne zwiększenie produktu narodowego,
powodowała wzrost inwestycji w najbardziej kapitałochłonnych działach
gospodarki, w tym — w przemyśle elektronicznym. Obecnie powstała sytuacja, w
której -- dzięki stworzeniu n a poprzednich etapach odpowiedniej infrastruktury
technicznej, organizacyjnej i kulturowej oraz dzięki niebywałemu postępowi samej
elektroniki — otwarły się możliwości nieograniczonej prawie elektronizacji
masowej.
W Polsce takich możliwości nie
ma.
Wymieńmy najważniejsze przyczyny takiej
oceny sytuacji.
1. Wobec nader przestarzałego parku
maszynowego, niedowładu transportu i jego infrastruktury, faktycznego braku
drożnej sieci telekomunikacyjnej oraz powszechnego zaniedbywania wymagań
jakościowych, elektronizacja technicznej strony istniejących struktur produkcji
materialnej wymaga takich nakładów na doprowadzenie do stanu, w którym
urządzenia mogłyby sprawnie i skutecznie funkcjonować, które wielokrotnie
przewyższają nakłady na same urządzenia elektroniczne.
2. Wobec stałych niedoborów na rynku
zaopatrzeniowym, bizantyjskich struktur zarządzania, embrionalnego
poziomu usług bankowych, braku jednolitego pieniądza, tudzież wobec przeciętnie
fatalnie niskiego poziomu cywilizacyjnego kadr (niesłowność, niepunktualność,
brak zwyczaju odpowiadania na listy) elektroniczne systemy przetwarzania
informacji typu menadżerskiego nie przynoszą realnych korzyści. Nie zmienia tej
oceny istnienie dość licznych udanych rozwiązań lokalnych; prędzej czy później
popadają one w funkcjonalny konflikt z otaczającym światem bałaganu niwelującym
ich potencjalne znaczenie.
3. Monopolistyczna pozycja banków,
towarzystwa ubezpieczeniowego, przewoźników masowych, społecznej służby zdrowia,
handlu hurtowego itp. w połączeniu z deficytem zdolności usługodawczych tych
instytucji nie pozwala przekształcić stałej niewygody klientów w instrument
ekonomicznego nacisku, co z kolei nie stwarza żadnej realnej zachęty do
elektronizacji tych działów życia.
4. Polski przemysł elektroniczny jest
niedoinwestowany i — wobec braku wyraźnych zysków z dotychczasowych
eksperymentów z elektronizacja — przyzwyczajony do życia na kredyt. Jego wyroby
są niekompletne i złej jakości. Od dłuższego czasu najważniejszym wskaźnikiem
dla menadżerów tego przemysłu jest wielkość eksportu, najczęściej
zaopatrzeniowego. Polityka państwa, utożsamiająca elektronizację z produkcją,
nie zaś z zastosowaniem urządzeń, doprowadziła do calkowite'go lekceważenia
interesów potencjalnych użytkowników krajowych, gdyż nie oni ten przemysł
finansują.
Nie ma więc żadnej możliwości, by obecna
gospodarka polska siłami czysto rynkowymi doprowadziła do swej elektronizacji.
Czy jest to jednak potrzebne?
W kategoriach wewnątrzkrajowych — na
razie nie. W kategoriach realiów międzynarodowego podziału pracy sytuacja
wygląda inaczej. Żaden kraj nie może być podmiotem gospodarczym nie będąc zdolny
do współdziałanią z krajami rozwiniętymi zgodnie z
przyjętymi przez nie standardami. Dotyczy to w równej mierze wyrobów przemysłu
elektromaszynowego, ciężkiego itp. (które, aby znaleźć odbiorcę, muszą być
zelektronizowane), do form wymiany informacji, rozliczeń finansowych, zdolności
elastycznego i szybkiego reagowania na zamówienia i zmieniające się warunki
ekonomiczne itp. Również w kategoriach geopolitycznych nie do utrzymania jest
pogłębiające się zacofanie cywilizacyjne społeczeństwa. Narastająca frustracja,
zwłaszcza młodzieży, doprowadzi do pełnej alienacji, a nawet utraty
najaktywniejszych członków społeczeństwa. W świecie zelektronizowane) propagandy
(łącznie z rozrywką) nie można liczyć na taryfę ulgową: bez rozwiniętej
elektroniki oddajemy wychowanie naszych dzieci w obce ręce.
Co więc należy i można
zrobić?
Po pierwsze, poddać gruntownej rewizji
politykę państwa w sprawie elektroniki. Istniejące programy mają wiele błędów
szczegółowych: są nie zbilansowane, chaotyczne, nie uwzględniają niezbędnych
działań skorelowanych z poszczególnymi zamierzeniami produkcyjnymi w „dziale"
elektronika (np. produkcja papieru do drukarek, plastykowych obwodów, dobrej
jakości silniczków). Ale podstawowym błędem tych programów jest fetyszy-zacja
produkcji.
Powtarzam: ze społecznego i państwowego
punktu widzenia istotne są zastosowania elektroniki, nie zaś produkcja jej
urządzeń. Argument, że bez elementów nie ma urządzeń, a bez urządzeń —
zastosowań, jest demagogiczny. W społecznym koszcie zastosowań, nowoczesnej
elektroniki koszt urządzeń elektronicznych jest bardzo niewielki, rzadko
przekracza 1/4, a kosz't samych elementów mikroelektroniki wprost
zaniedbywalny.
Politykę państwa w dziedzinie elektroniki
powinny wytyczać nie puste i bałamutne hasła elektronizacji gospodarki, lecz
zamierzenia osiągnięcia konkretnych i jasno określonych celów użytkowych. Nie
prędko uda się osiągnąć w Polsce poziom masowej elektronizacji na modłę krajów
rozwiniętych. Jest więc konieczna selekcja celów. Pamiętając o tym, że wybranie
celu A oznacza odłożenie na kilka czy kilkanaście lat realizacji celu
B, należy dążyć do tego, by przyjęty wybór był społecznie akceptowany.
Ale na rządzie spoczywa polityczny obowiązek zaproponowania listy celów
funkcjonalnych i — po uzyskaniu społecznej aprobaty konsekwentne dążenie do osiągnięcia
celów.
Po drugie, większość przedsięwzięć
elektronizacyjnych będzie wymagać finansowego wsparcia ze strony budżetu
państwa. Niezbędne po temu środki powinny być przydzielone zamierzonym
użytkownikom, nie zaś producentom. Użytkownicy dokonują wyboru: czy i w jakim
stopniu zamówić niezbędne urządzenia u producentów krajowych, czy kupić je za
granicą (przypominam, koszt urządzeń elektronicznych to ćwierć lub' miej kosztów
osiągnięcia celu użytkowego). Powinno to skończyć raz na zawsze z nieadresowaną
produkcją przemysłu elektronicznego, powinno też zapewnić w miarę stabilny
rozwój producentów zdolnych sprostać zamówieniom użytkowym. Naturalnym
uzupełnieniem tego postulatu jest żądanie gwarancji zrealizowania obietnic
przyznania środków. (Dotychczasowe plany i pod tym względem były notorycznie nie
realizowane.)
Po trzecie, należy stworzyć podwaliny nie
istniejącego dziś przemysłu usług elektronizacyjnych, w tym przemysłu oprogramowania. Wymaga to
honorowania twórców, rewizji polityki podatkowej, unormowania wielu spraw z
dziedziny ochrony praw własności itp. Bez sprawnego przemysłu usług
elektronizacyjnych (będącego NB najbardziej dynamicznym działem gospodarki w
krajach rozwiniętych) nie ma mowy o jakimkolwiek postępie
elektronizacji.
Po czwarte, należy zadbać o
wieloźródłowość zaopatrzenia rynku w urządzenia elektroniczne. Względnie
liberalna polityka państwa w dziedzinie komputerów osobistych przyniosła
zaskakująco dobre rezultaty: przy zerowych nakładach inwestycyjnych z budżetu
państwa mamy w Polsce najlepszy w RWPG rynek mikrokomputerów, stworzony przez
firmy niepaństwowe. Na tym rynku ceny oferowanych urządzeń systematycznie maleją
i można na nim kupić wiele światowych nowości. Bardzo wyraźnie kontrastuje to z
mierną ofertą przemysłu państwowego, który zdążył już zużyć sporo budżetowych
środków inwestycyjnych, w tym dewizowych, a ciągle jeszcze nie dostarcza
obiecywanych mikrokomputerów. Przewidywane koszty produkcji są przy tym bardzo
wysokie, a elastyczność oferty - - znikoma.
Po piąte, należy poddać rewizji poglądy
na hierarchię rozwoju przemysłu elektronicznego. Wedle istniejącej doktryny
buduje się go w Polsce od podstaw, tj. od wytwórni kostek. Mimo że nakłady na
owe podstawy były mniejsze niż planowane, nie były one małe. Kostek jednak
praktycznie jeszcze nie ma, a dobrych kostek nie ma wcale. Być może pojawią się
za rok-dwa, będą wtedy moralnie zupełnie przestarzałe, co jest prawie
nieuchronne przy polskich cyklach inwestycyjnych i tempie rozwoju światowej
elektroniki. Tymczasem braki kostek (i innych podstawowych elementów) hamują
możliwości produkcyjne kompletacyjnych, wyższych ogniw przemysłu
elektronicznego, którego potencjał jest w znacznym stopniu niewykorzystywany (a
jego utrzymanie kosztuje).
Wydaje się, że celowe byłoby rozważenie
odwrotnej hierarchii: wstępne uruchomienie przemysłu kompleta-cyjnego,
korzystającego z każdorazowo najbardziej opłacalnych źródeł zaopatrzenia w
elementy i podzespoły (w tym: z importu). Cały potencjał tego przemysłu byłby od
razu wykorzystany. Z jego zysków powinien powstawać przemysł warstw bardziej
podstawowych, ukierunkowany na zaspokojenie potrzeb warstw wyższych. W ten
sposób można by osiągnąć przynajmniej częściowe samofinansowanie inwestycyjne
przemysłu elektronicznego. Alternatywa ta jest tym atrakcyjniejsza, że
najbardziej podstawowe warstwy przemysłu elektronicznego są też najbardziej
kapitałochłonne, warstwy zaś komple-tacyjne i usługowe — stosunkowo najbardziej
pracochłonne (i mają bardzo umiarkowane wymagania inwestycyjne). Przy
niewielkiej poprawie stosunków międzynarodowych mogło by to stworzyć wyjątkowo
korzystne dla Polski układy kooperacyjne.
Po szóste, skoro elektronizacja wielu
istniejących maszyn, linii produkcyjnych, fabryk i działów gospodarki jest
obecnie ekonomicznie niemożliwa (głównie — jak to wielokrotnie podkreślałem — ze
względu na koszty dostosowania tych obiektów do współdziałania z elektroniką),
to należy przynajmniej zadbać o to, by nowo projektowane maszyny, linie
produkcyjne itd. były konstruowane jeśli nie od razu w wersji
zelek-tronizowanej, to przynajmniej z wyraźną myślą o ich przyszłej
elektronizacji. W tym zakresie polityka atesta-cyjna powinna być brutalnie
bezwzględna.
Po siódme, skoro celem programu
elektronizacji mają być odczuwalne skutki zastosowań elektroniki, należy poddać
poważnej rewizji założenie proeksportowego charakteru wielu prowadzonych i
planowanych przedsięwzięć w tej branży.
Po ósme, przewidując choćby umiarkowany
rozwój zastosowań elektroniki w kraju, należy intensywnie kształcić odpowiednie
kadry. Braku wykształconych kadr nie da się wypełnić ani importem, ani akcjami
szkoleniowymi. Jednocześnie to właśnie brak kadr jest najważniejszym czynnikiem
hamującym dalszą elektronizację gospodarek krajów rozwiniętych.
Po dziewiąte, należy opracować i wcielić
w życie (używając po temu także środków nacisku ekonomicznego — np. taryf
celnych i ulg podatkowych) polskie- normy na urządzenia elektroniczne, zwłaszcza
zaś — informatyczne. Chodzi tu zarówno o normy jakościowe (niedopuszczenie na
rynek kiepskich wyrobów: zawodnej elektroniki nie da się poważnie stosować!),
jak i o standardy użytkowe (np. polskie klawiatury i kody polskich
liter).
Władysław M. Turski
Uwagi o uwarunkowaniach rozwoju
systemów informatycznych
W.M. Turski omówił s swoim wystąpieniu
warunki, jakie powinna spełniać nasza gospodarka, aby było możliwe wspomaganie
jej środkami informatyki. Ja pragnę uzupełnić tę wypowiedź rozważaniami na temat
warunków, jakie muszą być spełnione, aby mogły powstawać w Polsce — niezależnie
od możliwości ich wykorzystania — potrzebne naszej gospodarce systemy
informatyczne.
Jak powszechnie już wiadomo, na system
informatyczny składają się zawsze dwa zespoły komponentów: sprzęt, tzn.
komputer z całym uzbrojeniem koniecznym do jego komunikacji z otaczającym
światem zewnętrznym, i oprogramowanie, tzn. zbiór programów realizujących
powierzone systemowi funkcje. Tyle wiadomo powszechnie, i tu właśnie zaczynają
się nieporozumienia. Wyrażają się one w postaci dwóch często formułowanych
opinii:
(1) Sprzętu komputerowego mamy w Polsce
dużo — czasami mówi się wręcz, że dostatecznie dużo — w ostatnich latach bowiem
nastąpił masowy napływ do Polski mikrokomputerów.
(2) W systemie informatycznym
najważniejszy, najdroższy i najtrudniejszy do zdobycia jest sprzęt. Reszta, tzn.
oprogramowanie, nie stanowi szczególnego problemu. Programy zawsze można kupić
(za złotówki) lub skopiować, a w najgorszym razie można jej z łatwością napisać.
Proces pisania programu nie angażuje bowiem żadnych środków technologicznych;
wystarczą dobra głowa, papier i ołówek.
Nic biedniejszego nad takie opinie. W
rzeczywistości jest całkiem inaczej.
Nie jest prawdą, że sprzętu
komputerowego mamy w Polsce pod dostatkiem.
(1) To prawda, że mikrokomputerów mamy
dziś w Polsce znacznie więcej niż kiedyś. Niestety jednak większości zastosowań
informatyki nie da się zrealizować przy pomocy minikomputerów. Nie da się tego
uczynić z podobnego powodu, dla jakiego profesjonalnej sieci telekomunikacyjnej
nie można zastąpić nawet największą liczbą najlepszych kieszonkowych
radiotelefonów.
(2) Przez ostatnie 20 lat wiodącym
komputerem w polskiej gospodarce była Odra. Ostatnio -- i słusznie — zaprzestano
jej produkcji. Niestety, do dziś Odry nie ma czym zastąpić. Sprzęt oferowany w
pierwszym obszarze płatniczym jest tak złej jakości, że wprost nie wolno nam
myśleć o uzależnieniu od niego naszej gospodarki. Do reguły raczej niż do
wyjątków należą przypadki systemowej niesprawności tego sprzętu przez 350 dni w
gwarancyjnym roku eksploatacji.
(3) W Polsce zupełnie brak jest dużych
komputerów, niezbędnych w wielu zastosowaniach, takich jak np. banki,
towarzystwa ubezpieczeniowe, sterowanie siecią energetyczną, kontrola ruchu
powietrznego, meteorologia, prace Głównego Urzędu Statystycznego
itp.
(4) W Polsce brak jest komputerów do
zastosowań specjalistycznych i naukowych, w tym do tworzenia profesjonalnego
oprogramowania dla krajowych zastosowań informatyki. Brak jest również
instytucjonalnych form dostępu do zagranicznych superkomputerów, których przez
wiele jeszcze zapewne lat fizycznie do Polski sprowadzić nie będziemy
mogli.
(5) W Polsce brak jest nowoczesnej sieci
telekomunikacyjnej niezbędnej do właściwego wykorzystania potencjału
instalowanych komputerów.
Nie jest prawda, że zakup sprzętu
stanowi główną inwestycję w procesie instalowania systemu
informatycznego.
Sprzęt i oprogramowanie są niezbędnymi
składnikami systemu informatycznego. Bez żadnego z nich nie można się obyć,
bezsensowny więc byłby spór na temat, który z tych składników jest ważniejszy.
Niemniej jednak, planując nakłady na rozwój systemów informatycznych, należy
rozważyć proporcje, w jakich te nakłady powinny być podzielone między sprzęt i
oprogramowanie. Ponadto należy realnie ocenić krajowe możliwości
wytwórcze.
Przystępując do rozważań nad podziałem
nakładów, trzeba pamiętać przede wszystkim o tym, że dziś w typowym systemie
informatycznym wartość oprogramowania sięga średnio 80% wartości całego systemu,
przy czym z roku na rok dysproporcja ta się pogłębia. Dla przykładu, w programie
kosmicznym USA wartość sprzętu komputerowego w roku 1980 wynosiła ok. 2 mld
dol., a wartość zainstalowanego w nim oprogramowania ok. 4 mld dol. W roku 1986
wartość sprzętu wzrosła do 4 mld dol., a wartość oprogramowania — do 13 mld dol.
,W roku 1990 wartość sprzętu osiągnie 5 mld dol., a oprogramowania — ponad 30
mld dol. Powie ktoś, że program kosmiczny to bardzo specjalne zastosowanie
informatyki, zastosowanie, którego z pewnością nie będziemy w Polsce rozwijać.
Zgoda. Pamiętajmy jednak, że w programie kosmicznym cena użytego sprzętu jest
szczególnie wysoka, odpowiada bowiem szczególnie dużym stawianym temu sprzętowi
wymaganiom. Natomiast jeden wiersz kodu programu kosztuje zawsze mniej więcej
tyle samo.
Zastanówmy się teraz, które komponenty
systemów informatycznych można i należy wytwarzać w kraju, a które powinniśmy
raczej importować. Zacznę od prostej, a mało chyba znanej prawdy: dla większości
zastosowań sprzęt możemy kupić za granicą, natomiast oprogramowania za granicą
kupić nie możemy. A oto argumenty:
Dla większości zastosowań sprzęt
komputerowy możemy kupować za granicą w całości lub w
częściach.
Światowe rezerwy sprzętu komputerowego
(mowa tu o II obszarze płatniczym) są bardzo duże,
zarówno w zakresie gotowych urządzeń, jak i podzespołów. Oczywiście nie
wszystko, co te rezerwy zawierają, możemy kupić, istnieją bowiem ograniczenia
embargowe. Te jednak dotyczą z reguły sprzętu o kilka klas lepszego niż ten,
który sami potrafilibyśmy wyprodukować. Oznacza to, że za granicą zawsze możemy
kupić sprzęt lepszy niż krajowy. Ponadto, wobec stałego spadku cen sprzętu na
rynkach światowych (średnio dziesięciokrotny co dziesięć lat), można również
zaryzykować tezę, że kupić za granicą jest zwykle taniej niż wyprodukować w
kraju, i to przyjmując dowolną czarnorynkową
cenę dolara. Nie należy zapominać i o tym, że podjęcie produkcji sprzętu w kraju
też wymaga nakładów dewizowych, i to często przekraczających koszt finalnego
produktu, który jest nam naprawdę potrzebny. Kupując sprzęt w krajach
rozwiniętych możemy przy tym utrzymywać się w stałej odległości od czołówki
światowej, mając jednocześnie gwarancję właściwej jakości sprzętu, podczas gdy
produkując sami będziemy coraz bardziej pozostawać w tyle, tak jak dotychczas, a
przy tym skazujemy się na sprzęt często nieakceptowalnej jakości. Nie dotyczy to
oczywiście produkcji w sensie składania nabytych za granicą podzespołów, co może
być i technicznie możliwe, i rentowne.
Oprogramowania na użytek krajowy nie
jesteśmy w stanie kupić za granicą.
Na fakt ten składa się kilka powodów. Po
pierwsze, dla wszystkich ważnych zastosowań trzeba wytworzyć indywidualne
oprogramowanie, a więc nie sposób posłużyć się oprogramowaniem powielanym, takim
jak np. dBase czy Lotus. Po drugie, nie sposób sprowadzić z zagranicy
funkcjonujących tam systemów dla indywidualnych zas-tasowań, gdyż systemy te są
nieprzenoszalne nawet w granicach jednego kraju i jednej branży. Dla przykładu,
dwa różne banki brytyjskie będą miały dwa różne systemy informatyczne. Po
trzecie, oprogramowania dla polskich zastosowań nie możemy zamówić za granicą
„na miarę" — z tego chociażby powodu, że koszt realizacji takiego zamówienia
przerósłby wielokrotnie sumę, jaką na informatykę jesteśmy w stanie wydać. Nie
wspominam tu już o problemach związanych z tajemnicą państwową, wojskową i
przemysłową.
W tej sytuacji powstaje naturalne
pytanie: czy oprogramowanie na użytek krajowych zastosowań jesteśmy w stanie
wytworzyć w kraju? Odpowiedź brzmi — tak, ale jedynie przy spełnieniu niżej
wymienionych warunków:
Warunki konieczne dla
rozwoju
w Polsce przemysłu
oprogramowania
Wytwarzanie oprogramowania traktuje się w
Polsce bądź jako działalność naukową, bądź jako rękodzieło. Poza zupełnie
skrajnymi przypadkami, gdzie taka kwalifikacja może mieć sens, produkcja
oprogramowania na dużą skalę jest działalnością przemysłową, i to niezwykle
narzędzie- i kapitałochłonną. W żadnym kraju nie można myśleć o rozwoju
zastosowań informatyki bez rozwoju własnego przemysłu oprogramowania. Aby
przemysł taki mógł powstać w Polsce, muszą zostać spełnione co najmniej
następujące warunki:
(1) Należy znacznie zwiększyć kadrę
wysoko wykwalifikowanych programistów. Oznacza to konieczność dużych inwestycji
w uczelniach wyższych kształcących informatyków. Trzeba przy tym pamiętać, że
inwestycje takie, poniesione dziś, będą owocować dopiero za kilka
lat.
(2) Należy zapewnić możliwość importu (z
II obszaru płatniczego) specjalistycznych systemów komputerowych do wytwarzania
oprogramowania. Zbudowanie takich systemów w kraju jest technologicznie i
ekonomicznie nierealne.
(3) Należy stworzyć ekonomiczne warunki
dla powstania i rozwoju producentów oprogramowania. Wymaga to wprowadzenia
odpowiednich mechanizmów płacowych i podatkowych. Należy też pamiętać, że
przemysł oprogramowania na świecie, to — oprócz gigantów w rodzaju IBM — tysiące
małych firm, bez których te giganty nie mogłyby istnieć.
(4) Należy stworzyć warunki prawne dla
rozwoju produkcji oprogramowania. W obecnej chwili prawa autorów programów —
włączając w to również prawa handlowe — nie są w Polsce chronione. W wyniku tej
sytuacji powstał u nas rynek oprogramowania rozpowszechnianego bez zgody jego
wytwórcy, czyli, mówiąc brutalnie, kradzionego. Uniemożliwia to rozwinięcie w
Polsce liczącej się produkcji oprogramowania, gdyż produkcja taka wymaga dużych
nakładów, których nikt nie poniesie nie mając gwarancji, że będzie je mógł
wycofać w drodze sprzedaży swojego produktu. Trzeba zatem niezwłocznie, wzorem
licznych już wielkich i małych krajów świata, wprowadzić w Polsce prawną ochronę
programów.
Andrzej Blikle