Polskie Towarzystwo Informatyczne
NUMER ARCHIWALNY:     1 / 81 rok VIII | styczeń 1989
Archiwum
Menu chronologiczne Menu tematyczne


Polskie Towarzystwo Informatyczne

Od Prezesa
 
                Od kilku już lat biorą udział w dyskusjach na temat ochrony prawnej programów komputerowych w Polsce. Rozmawiam z informatykami, z osobami postronnymi, niekiedy również z przedstawicielami różnych szczebli administracji państwowej. Większość moich rozmówców przyznaje rację stanowisku PTI, że korzystanie z oprogramowania bez zgody jego wytwórcy (piractwo) powinno być w Polsce zakazane prawem, tak jak zakazane jest każde inne naruszanie cudzej własności. Jednocześnie jednak pada często argument, że nie możemy być w tych sprawach romantykami, że piractwo opłaca się polskiej gospodarce i że “wobec twardych realiów ekonomicznych, jakimi rządzi się świat” (czytaj II obszar płatniczy), nie możemy sobie pozwolić na gesty. Jednym słowem — etyka etyką, a interes interesem.
                Nowy Rok stwarza okazję do refleksji natury ogólniejszej, pozwolę więc sobie na kilka uwag i myśli, które — choć nie najnowsze — warte są może jednak przypomnienia.
                Uczył mnie zawsze ojciec — prywatna inicjatywa w czwartym pokoleniu — że naprawdę dobry interes musi być korzystny dla wszystkich partnerów. Interes dobry tylko dla jednego jest interesem na raz. Jest nic nie wart. Poza wszelkimi względami etycznymi nie można — nie wolno! — budować na takich interesach przyszłości przedsiębiorstwa.
                Nie pomylę się chyba, jeżeli stwierdzę, że przeważająca większość systemów etycznych znanych ludzkości zabrania sięgać po cudze. Przykazanie “nie kradnij” ma bowiem, poza wymiarem etycznym, również sens bardzo praktyczny. Już przed Mojżeszem wiedziano, że źle żyje się w społeczności, która przykazanie to lekceważy. Nieuczciwemu żyje się dobrze tylko wśród uczciwych i tylko do czasu. To więc nie wrodzony altruizm starożytnych mędrców kazał im zalecać posłuszeństwo wobec siódmego przykazania. Kazała im to czynić ich bardzo praktyczna mądrość.
                Wróćmy na grunt polskiej informatyki, gdzie najspokojniej kwitnie i instytucjonalizuje się piractwo na rynku programów komputerowych. Widziałem dokument przygotowywany na zlecenie poważnej instytucji (do użytku wewnętrznego, rzecz jasna), w którym radzi się, jak bezpiecznie handlować kradzionym oprogramowaniem. Znam przypadek centrali handlu zagranicznego, która odmawia podjęcia się pośrednictwa przy zakupie specjalistycznego programu dla instytutu naukowego, argumentując, że byłoby to marnotrawienie mienia państwowego, gdyż w Polsce programy można mieć darmo. Główni księgowi nagminnie odmawiają zakupu oprogramowania z obawy, aby nie posądzono ich o niegospodarność. Bez obawy natomiast wydają dziesiątki tysięcy złotych na zakup pirackich kopii podręczników dla programów, mimo że kopiowanie książek do celów handlowych jest w Polsce poza wszelką wątpliwości ścigane prawem. Oto skutki zgody na demoralizację. Skoro wolno kopiować programy, to dlaczego nie podręczniki? Skoro wolno kopiować podręczniki… No cóż — znowu nie najnowsza refleksja.
                Chcę być dobrze zrozumiany. Nikogo z użytkowników nie licencjonowanych programów nie potępiam a priori, bo wiem, że dla wielu z nas inne programy są praktycznie niedostępne. W nikogo z moich kolegów po fachu nie rzucam kamieniem. Ale uważam, że my — informatycy — w obronie własnego prawa do etyki zawodowej, w obronie ekonomicznych interesów Polski i w obronie jej dobrego imienia powinniśmy walczyć o uznanie w naszym kraju praw należnych wytwórcom oprogramowania. Jest zawstydzającym faktem, że w obronie tak podstawowych zasad etyki ogólnoludzkiej musimy przytaczać argumenty ekonomiczne. Ale skoro sprawy mają się tak, jak się mają, porzućmy wstyd i przedstawmy takie argumenty dla przekonania “pragmatyków”. Mamy ich przecież wiele. Oto jeden typowy przykład.
                Pewna znana mi instytucja rozważa możliwość stworzenia oprogramowania narzędziowego do generowania systemów CAD uwzględniających polskie normy w zakresie różnych technologii. Nikogo z czytelników Biuletynu PTI nie muszę przekonywać, jak bardzo taki system jest w Polsce potrzebny. Niestety prac nad jego realizacją nie rozpoczęto, koszt wykonania systemu szacuje się bowiem na ok. 2 mld zł. Kto wyda tyle pieniędzy mając w zasadzie pewność, że nie zdoła ich wycofać w drodze sprzedaży produktu? Zainteresowani mówią więc: poczekamy. Poczekamy, aż państwo stworzy warunki prawne dające szansę, że nasza inwestycja nie doprowadzi nas do bankructwa. Ilu czeka razem z nimi? Ile z tego tytułu polska gospodarka ponosi strat? Tego oczywiście nie wie nikt, tak jak nikt nie wie, ile ponosimy strat dewastując środowisko naturalne. A tymczasem w poważnym urzędzie słyszę argument, że aby przekonać decydentów o opłacalności wprowadzenia ochrony oprogramowania, należy udowodnić, że straty (tak, straty!) poniesione z tytułu konieczności zapłacenia rachunku za cudze zbilansują się w eksporcie… polskiego oprogramowania. Dlaczego — pytam — akurat oprogramowania, a nie np. statków, lodówek czy kabli, wyprodukowanych z użyciem polskiego systemu CAD? Czy również import kawy do Polski ma się bilansować z eksportem kawy zbożowej do Brazylii?
                Gdy rozmawiam z informatykami o ochronie prawnej programów, wówczas słyszę często pytanie, co w razie wprowadzenia takiej ochrony stanie się z użytkownikami nielegalnie eksploatowanych systemów. Co poczną różne małe przedsiębiorstwa oraz osoby prywatne używające od lat programów dBase, Lotus, Wordstar itp.? Gdzie kupią legalne kopie? Skąd wezmą dewizy?
                Stoję na stanowisku — znów zresztą niezbyt oryginalnym — że państwo, wprowadzając prawną ochronę programów, musi zadbać (z odpowiednim wyprzedzeniem) o zaopatrzenie polskiego rynku w poszukiwane systemy. Nie oczekuj oczywiście, aby państwo zakupiło te systemy i rozdało je lub sprzedało zainteresowanym. Rolą państwa nie powinno być kupowanie i sprzedawanie. Państwo powinno stworzyć warunki i gwarancje po temu, aby taka działalność stała się możliwa i opłacalna. A już chętni do skorzystania z dobrodziejstw chłonnego rynku znajdą się sami. Wszyscy znamy parę przykładów ze świata, gdzie prawda ta znajduje potwierdzenie.
                W ubiegłym roku wyraziłem w tym miejscu życzenie, aby rok 1988 był dla polskiej informatyki rokiem wiarygodnych nadziei. Nie bardzo mi się jakoś to życzenie spełniło. No, ale przecież dziś znów wkraczamy w okres gruntownej przebudowy. Może więc tym razem…?
Archiwum PTI Ewa Łukasik ( elukasik@cs.put.poznan.pl) Grzegorz Przybył ( grzegorz.przybyl@wp.pl ) www.pti.org.pl Kontakt PTI ( pti@pti.org.pl )
Tutorial


Tutorial

Wyszukiwanie

Całość
tylko prodialog
tylko biuletyny
tylko konferencje
tylko multimedia
tylko sprawozdania
tylko uchwały
tylko zawody
tylko zjazdy
pozostałe treści

Rodzaj przeszukiwania
Słowa kluczowe
Pełen tekst

pelen zakres dat
ograniczony zakres
od:

do:




Kontakty

Instytut Informatyki

Polskie Towarzystwo Informatyczne

Nasz Skrzynka Pocztowa

+ - D A